Chrzanów
Nowy park na Południu w Chrzanowie. Tak wygląda jego budowa
Park kieszonkowy na osiedlu Południe został zaplanowany naprzeciwko bloku 21d, w sąsiedztwie ostrego zakrętu, na zieleńcach, gdzie wcześniej były stoliki do gry w szachy i ping-ponga.
Inwestycję prowadzi trzebiński Krisbud. Cena po przetargu - 946 tys. zł. Widać już efekty prac, pokazujące zarys tej inwestycji, jak ona ma wyglądać.
Teren zostanie odpowiednio wyprofilowany. Powstaną alejki oraz schody. Jeśli chodzi o elementy małej architektury, to projektanci przewidzieli ławki, leżaki, stolik szachowy, tablice informacyjne, stojaki na rowery, mostek oraz kosze na śmieci. Ponadto będą nowe drzewa, krzewy, byliny (rośliny wieloroczne) i trawniki. Obiekt będzie oświetlony i monitorowany.
Park kieszonkowy przy Kalinowej powinien być gotowy najpóźniej do 16 grudnia tego roku. Jego walorami nacieszymy się zatem dopiero w przyszłym roku.
Park kieszonkowy to dosłowne tłumaczenie angielskiego "pocket park". Chodzi o otwarte i nieduże tereny zielone, wciśnięte często między gęstą zabudowę, składające się z ławek, stolików, drzew, krzewów itp.
Komentarze
18 komentarzy
Zielone? Naturalne? Nie z betonu?. Jestem za!
Widzę, że Stary Zgred włączył się w poruszony przeze mnie problem nazwy parku i rozwinął tematykę nazewnictwa i słowotwórstwa - wychodząc od makaronizmu i tłumacząc zjawisko nowomowy urzędniczym dążeniem do dostojeństwa - czyli próżnością. Faktycznie, w ostatnich czasach posługiwanie się poprawną polszczyzną jest traktowane jako objaw zacofania a "gęganie" obcymi wyrazami jest nowoczesnością. Nie da się uniknąć zapożyczeń językowych - ale stosujmy je tam, gdzie to uzasadnione. Nie da się obronić urzędnika, który nie potrafi znaleźć ładnie brzmiącego synonimu dla przymiotnika "mały", tylko wrzuca i narzuca dziwoląg "park kieszonkowy" - uzasadniając to tylko tym, że "Anglicy tak mówią". O takim urzędniku można tylko powiedzieć "urzędas-ciemniak".
Widzę, że Stary Zgred włączył się w poruszony przeze mnie problem nazwy parku i rozwinął tematykę nazewnictwa i słowotwórstwa - wychodząc od makaronizmu i tłumacząc zjawisko nowomowy urzędniczym dążeniem do dostojeństwa - czyli próżnością. Faktycznie, w ostatnich czasach posługiwanie się poprawną polszczyzną jest traktowane jako objaw zacofania a "gęganie" obcymi wyrazami jest nowoczesnością. Nie da się uniknąć zapożyczeń językowych - ale stosujmy je tam, gdzie to uzasadnione. Nie da się obronić urzędnika, który nie potrafi znaleźć ładnie brzmiącego synonimu dla przymiotnika "mały", tylko wrzuca i narzuca dziwoląg "park kieszonkowy" - uzasadniając to tylko tym, że "Anglicy tak mówią". O takim urzędniku można tylko powiedzieć "urzędas-ciemniak".
Stojaki poobkładają snopkami słomy zaraz po tym, jak pierwszy dzieciak rozwali łeb zjeżdżając z pobliskiej górki na sankach :-)
Zwłaszcza stojaki na rowery są niezbędne. Wyjedzie ktoś z bloku na Orkana, zmęczy się, bo pod górkę, to i sobie przysiędze na ławeczce, a rower będzie miał gdzie postawić. To przecież jakieś jaja są.
"Toed"; nie jestem polonistą, ale też wydaje mi się, że "anglizacja" języka polskiego przypomina mi jego "makaronizację" (czyli używanie słów głównie łacińskich) w języku szlachty polskiej z XVI - XVIII wieku. Przyczyna; moim zdaniem będący w powszechnym użyciu internetowy "translator" i powszechna nauka angielskiego w szkołach, dzięki której w młodsze pokolenie zna ten język przynajmniej na tyle, że rozumie znaczenie słów i nie musi silić się na ich tłumaczenie, więc używa je dosłownie lub tylko nieco "spolszcza". Dlatego nie zdziw się, jeżeli przeczytasz, że otwarcie parku uświetnił "ewent w resort spa z akwaparkiem". Przecież będziesz widział o co chodzi. Po polsku byłoby to; "pochlanie w ustronnym miejscu, żeby gawiedź nie widziała". Przyznasz, że z angielska ładniej brzmi. Tak dostojniej. Jeden milion złotych na takie byle co, które na dodatek na drugi dzień po otwarciu prawie na pewno będzie dewastowane i zresztą z natury samej będzie powoli dewastować się samo? Przecież wystarczyłoby posadzić kilka drzew i krzewów, postawić kilka ławek, skosić trawę ze dwa razy w roku, pozbierać śmieci raz na miesiąc i byłoby prawie to samo, a ten milion można by przeznaczyć na jakiś pożyteczniejszy cel.
Jako lokalny patriota wolałbym aby inwestycje z naszych, podatków nie kosztowały 10x tyle co prywatne.