Z ARCHIWUM TYGODNIKA „PRZEŁOM". Baraki otoczone kolczastym drutem, wraki czołgów, truchła koni, łuski po pociskach i kościół podziurawiony jak ser szwajcarski. Na taki widok kilkadziesiąt lat temu można się było natknąć w Babicach. Wojenna zawierucha nie ominęła wioski położonej u podnóża zamku Lipowiec, stając się areną ludzkich tragedii.
Promienie słońca na czystym, błękitnym niebie to dla Mirosława Dudka z Babic idealne warunki, aby odkrywać kolejne tajemnice sprzed dziesiątek lat.
Wiele osób kojarzy go jako policjanta. Przez lata był szefem komisariatu w Alwerni, tropiąc przestępców. Dziś, będąc na policyjnej emeryturze, nadal prowadzi swoje śledztwo, wgłębiając się w lokalną historię.
Drewniane baraki i drut kolczasty
Spotykam się z nim, aby odkryć dzieje Babic z czasów drugiej wojny światowej. W moim kierunku podąża rosły mężczyzna w wyróżniającym go stroju moro i wojskowym plecaku. To istna skarbnica wiedzy o lokalnej historii. To efekt wieloletnich poszukiwań wojennych artefaktów oraz skrzętnie notowanym rozmów z ludźmi pamiętającymi wojenną zawieruchę. Dziś wielu z nich już nie żyje. Na szczęście zachowały się notatki i nagrania rozmów, które Mirek Dudek trzyma w domu niczym najświętsze relikwie.
- Jak coś znajdę, co ciarki przechodzą mi po plecach. Potem zgłębiam temat. Od szczegółu do ogółu. Można dojść do naprawdę fajnych historii, o których człowiek by w życiu nie pomyślał – mówi Mirek Dudek.
Naszą podróż w głąb dziejów zaczynamy w rejonie babickiego deptaka, dziś tak chętnie uczęszczanego przez turystów zmierzających do skansenu w Wygiełzowie lub na zamek lipowiec.
W miejscu, gdzie dziś stoją domy i parkingi, kilkadziesiąt lat temu stały drewniane baraki zbudowane przez Niemców.
- Trzy lub cztery budynki. Wszystko zaczęło się od tego, że Niemcy chcieli zbudować autostradę z zachodu na wschód. Miała biec z Niemiec do Baku, między innymi przez gminę Babice. Jeszcze kilkanaście lat temu można było natrafić na wyznaczające jej przebieg betonowe słupy ze swastykami. W barakach mieszkali członkowie organizacji Todta, której zadaniem była budowa różnych obiektów wojskowych i strategicznych dróg. Gdy ostatecznie zaprzestano budowy autostrady, baraki stały się punktem zbornym dla wysiedlanej ludności z Babic, Rozkochowa, Zagórza i innych miejscowości. To były rodzinne tragedie. Ludzie mieli kilka minut na zabranie drobnego dobytku, bo ich dom zajmowali bauerzy. Teren był otoczony drutem kolczastym. Postawione były wieże strażnicze. Ludzi zabierali stąd następnie na stację kolejową Alwernia Spalona, skąd wywożono ich do polenlagrów, czyli niemieckich obozów koncentracyjnych i miejsc pracy przymusowej dla Polaków – opowiada Mirosław Dudek.
Ze wspomnień mieszkańców wynika, że baraki stały tu jeszcze kilka lat po wojnie. Potem zostały rozebrane. Niektórzy mówią, że cegły z podbudowy tych drewnianych budynków wykorzystano do budowy zachodniej części muru cmentarnego.
Snajper na wieży
Zza kolczastego drutu rozpościerał się widok na wzgórze zamku lipowieckiego. Ta średniowieczna twierdza miała kluczowe znaczenie dla wojsk niemieckich, broniących się przed nacierającymi od strony Kwaczały i Jankowic czerwonoarmistami.
- Na zamku stacjonował oddział logistyczny, natomiast na wieży operował snajper. Miał stamtąd kapitalny widok. Pamiętajmy, że ten krajobraz wyglądał wtedy zupełnie inaczej niż teraz. Tych drzew tutaj nie było. Żołnierze niemieccy obsadzili zresztą cały Czarny Las, aż po Regulice. Mieli stąd Rosjan jak na widelcu. Do dzisiaj na wzgórzu lipowieckim można natrafić na łuski po nabojach czy lotki od pocisków artyleryjskich. Zwłaszcza w miejscach, gdzie dziki ryły, wypychając wszystko na powierzchnię – mówi Mirosław Dudek.
Idąc deptakiem, zauważamy w ścianie jednego z budynków pocisk moździerzowy, który został tutaj wmurowany przez właściciela domu na pamiątkę.
- To skorupa z rozbrojonego pocisku, który uderzył w pobliską stodołę, ale nie eksplodował. W czasie drugiej wojny światowej znajdował się w tym rejonie niemiecki skład amunicji. Po wojnie przyjechali tutaj saperzy i zabrali wszystko - opowiada Mirosław Dudek.
Kierujemy się w kierunku południowym. Przy Krakowskiej, niedaleko skrzyżowania z Zakopiańską, stoi dom wybudowany jeszcze przed drugą wojną światową.
Kiedy dotarły tu wojska niemieckie, jego mieszkańcy zostali wysiedleni, a w domu zamieszkał bauer, czyli bogaty chłop, zatrudniający robotników. Dom opuścił dopiero w styczniu 1945 roku, gdy do Babic zaczęli się zbliżać czerwonoarmiści.
Październikowe słońce oświetla pamiątkę po ich obecności. Na cegłach widać wyryte imiona i nazwiska żołnierzy Armii Czerwonej. Być może podczas ostrzału ukrywali się za domem. Niestety, nie jest wspomniane z jakiego byli oddziału, nie ma też żadnej daty.
- Jeszcze niedawno wszystkie napisy były wyraźnie widoczne. Niektóre zostały jednak zadrapane. Z tego co wiem, to właściciel domu chce zabezpieczyć te napisy, aby zostały tutaj na pamiątkę – mówi Mirosław Dudek.
Wredny burmistrz i więzienie
Kilkadziesiąt metrów dalej docieramy do placu Mogielnickiego. Dziś znajduje się tutaj zadbany skwer, parking i pawilony handlowe. Miejsce to śmiało można nazwać wizytówką Babic.
- W czasie wojny wszystko wyglądało tu inaczej. Stały niewielkie domki z ogródkami pełnymi warzyw i kwiatów. Poniżej, bliżej drogi znajdował się dom, w którym mieszkał hrabia Dionizy Mogielnicki. Po wybuchu wojny budynek został zaadaptowany na posterunek policji. Komendant mieszkał kawałek dalej. Po 1945 roku w budynku mieściła się biblioteka, a potem, przez długie lata, przedszkole – opowiada Mirosław Dudek.
Po budynku nie ma dzisiaj już śladu. Został wyburzony kilka lat temu podczas modernizacji placu Mogielnickiego.
Zachował się za to inny obiekt, położony w bliskim sąsiedztwie kościoła. Dziś mieści się tutaj siedziba fundacji Viribus Unitis oraz sala widowiskowo-kinowa. Wybudowany został z czerwonych cegieł wyprodukowanych w trzebińskiej cegielni, założonej przez Edwarda Mycielskiego.
- W czasie drugiej wojny światowej znajdowały się tutaj cele więzienne. Jedna z mieszkanek opowiadała, jak wyciągnęli stąd nieprzytomnego jeńca i wtargali go na ciężarówkę. W budynku urzędował też niemiecki burmistrz. Ludzie opowiadali, że był to wredny typ. Mieszkańcy chodzili tutaj po kartki na żywność. Jak ktoś się spóźnił choćby o dzień, to już nie miał na co liczyć. Zabraniał też mówić po polsku. Jak kiedyś usłyszał, że na korytarzu ludzie mówią w tym języku, to wyskoczył z pejczem i lał każdego jak popadnie – opowiada Mirosław Dudek.
Usmażeni czołgiści
Niemym świadkiem wojennej zawieruchy jest górujący nad placem Mogielnickiego zabytkowy kościół. Gdy w styczniu 1945 r. od strony Kwaczały i Jankowic ruszyła ofensywa Armii Czerwonej, teren u podnóża świątyni zamienił się w pobojowisko.
- Według relacji mieszkańców, wjechało tutaj dwanaście radzieckich czołgów. Niemcy obsadzili pozycje na wzgórzu, od zamku Lipowiec w stronę Czarnego Lasu. Należy pamiętać, że w Babicach nie stacjonowało wojsko, tylko policja niemiecka. Żołnierze zaczęli się tu grupować dopiero na wieść o zbliżających się Rosjanach. Wskutek ostrzału bardzo zniszczony został kościół. Był podziurawiony jak ser szwajcarski. Zniszczeniu uległa wieża. Wyglądała zupełnie inaczej niż ta nowa po przebudowie. Była zbudowana w stylu neogotyckim i charakteryzowała się strzelistością. Na wieżę niemieccy żołnierze wciągnęli małe działko, które dało się we znaki Rosjanom nacierającym od strony Kwaczały – opowiada Mirosław Dudek.
Z relacji świadków wynika, że na terenie dzisiejszego placu Mogielnickiego stały wraki rozbitych czołgów oraz innego sprzętu wojskowego. Pełno było też zabitych koni.
- Niemcy ładowali w czołgi z panzerfaustów. Ludzie opowiadali, że z pojazdów wyciągano usmażonych żywcem czołgistów. To musiał być przerażający widok. Gdy Niemcy dowiedzieli się o zdobyciu Chrzanowa przez Rosjan, zaczęli uciekać w kierunku Wygiełzowa. Wielu żołnierzy poległo w rejonie dzisiejszej stacji benzynowej. Niemcy uciekali w panice. Jedna z mieszkanek opowiadała, że pewien żołnierz w pośpiechu zostawił swój karabin w sławojce. Miejscowi bali się też czerwonoarmistów. Pędzili więc bimber, żeby ich udobruchać – mówi Mirosław Dudek.
Pociski w murze
Na pamiątkę ofensywy styczniowej w 1945 r. w murze otaczającym babicki kościół zostały wmurowane dwa pociski artyleryjskie. Przez lata wszyscy byli przekonani, że nie posiadają one cech bojowych i nie są niebezpieczne. W ubiegłym roku saperzy wydobyli obiekty z muru, który wkrótce ma zostać odnowiony.
- Okazało się, że ktoś bezmyślnie wmurował cały pocisk z zapalnikami, a nie tylko samą łuskę. Gdy pociski zostały zdetonowane na poligonie, eksplozja była tak duża, że znajomy saper podobnej nie pamięta. Tymczasem ludzie opowiadali, że jako dzieci wspinali się po murze i nogę stawiali właśnie na tym pocisku. To cud, że nie doszło do jakiejś tragedii – mówi Mirosław Dudek i przypomina, że również w samej bryle świątyni znajduje się jeszcze pocisk i granat.
Z okolic babickiego kościoła idziemy w kierunki ulicy Stromej. Nazwa tej wąskiej drogi jest jak najbardziej adekwatna. Zbaczając z niej kawałek na wschód, docieramy do pozostałości rodzinnego domu Czesława Jasieczki.
- Niedługo po wybuchu drugiej wojny światowej został wysłany na roboty przymusowe. Trafił wówczas do fabryki zbrojeniowej w Breslau, czyli do Wrocławia – opowiada Mirosław Dudek.
Czesław Jasieczko nie chciał jednak pracować dla Niemców. Uciekł, przebył ponad dwieście kilometrów, docierając w rodzinne strony.
- Dla Niemców stał się w Babicach wrogiem numer jeden – mówi Mirosław Dudek.
Po powrocie Jasieczko ukrywał się w Czarnym Lesie oraz w rodzinnym domu i w pobliskiej ziemiance.
Z Babic do bloku śmierci
W 1944 r. ktoś doniósł, że 25-letni wówczas Czesław ukrywa się w ziemiance. Został schwytany przez policję. Trafił na posterunek.
- Był torturowany. Z opowieści wiem, że skrępowanego mężczyznę wsadzili potem na wóz i wozili po całej wsi, aby wszyscy mieszkańcy widzieli, co ich może spotkać, gdy uciekną z robót przymusowych – opowiada Mirosław Dudek.
Czesław Jasieczko został z Babic przewieziony do więzienia śledczego w Mysłowicach, a stamtąd do obozu Auschwitz-Birkenau.
- Po przesłuchaniach trafił do niesławnego bloku 11, zwanego blokiem śmierci. Został osadzony w celi numer 20. Na ścianie wyrył napisy, które można zobaczyć do dzisiaj. Na przykład: "Czesław Jasieczko, Babice", "Jasieczko Czesław, żegnam kochanych rodaków (...) w niebie razem Matka Boska Częstochowska ze mną i z Wami" – cytuje Dudek.
W sierpniu 1944 r. mieszkaniec Babic został przewieziony do wsi Kocierz Moszanicki (powiat żywiecki). Wraz z czternastoma innymi rodakami, przywiezionymi z obozu, został powieszony podczas zbiorowej egzekucji. Był to odwet za zabicie przez mieszkańców pięciu osób współpracujących z Niemcami.
- Komuś może się wydawać, że na naszym terenie nie działo się nic ważnego. Nic bardziej mylnego. Lokalna historia potrafi być niezwykle ciekawa. Wystarczy tylko chcieć ją poznać – mówi Mirosław Dudek, obmyślając plan na kolejną wyprawę w głąb dziejów.
Archiwum Przełomu nr 43/2024
23.05.2025
KRAWCOWĄ zatrudnię 509-063-675
20.05.2025
PRACOWNIKÓW ogólnobudowlanych. Tel. 601 998 930
22.04.2025
DREWNO opałowe, kominkowe, zrębki, Tel. 572-632-99...
22.04.2025
WYCINKA drzew, zrębkowanie, mulczowanie, Tel. 572-...
Seria włamań na ogródkach działkowych
A pani Irenka była na sklepie.
Gej Tycjan
21:04, 2025-06-15
Bogusław Woloszański gościł w Trzebini
tajny współpracownik ,, BEN " robi odczyty . szok .
kryst44
19:54, 2025-06-15
Baseny letnie na Kątach wystartują za tydzień
A czy na kasie na basenie Kąty będą pracować tylko dzieci po znajomości tj. Znajomy córki dyrektora i córka księgowej czy inne też mogą podjąć Prace 👍
Ignac
16:51, 2025-06-15
Co się dzieje w spółdzielni mieszkaniowej?
Zatrudnić sójkę i resztę bandy
hotin
13:17, 2025-06-15
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz