Nie masz konta? Zarejestruj się

Trzebinia

Uwięziona na kwarantannie

09.04.2021 17:00 | 0 komentarzy | 5 891 odsłon | Agnieszka Filipowicz
Z ARCHIWUM TYGODNIKA „PRZEŁOM".
Można być chorym na COVID-19 i przejść go bezobjawowo, spędzając w domowej izolacji tylko 10 dni. Można być zdrowym i spędzić na kwarantannie dwa razy tyle czasu. Tak działa system. System, w który możemy wpaść szybko i niespodziewanie. Wyjść z niego jest trudniej.
0
Uwięziona na kwarantannie
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas
Telefon ze szpitala zadzwonił koło północy. Wiadomość - są wyniki wymazu pobranego od taty do badania. Jest pozytywny. Pouczenie - ani ja, ani syn nie możemy opuszczać domu. Tata pozostaje w izolacji domowej, a my z nim - na obowiązkowej kwarantannie. Należy czekać na telefon od sanepidu. Inspekcja zdecyduje, ile potrwa kwarantanna.

Jestem tak zaspana, że dopiero po chwili dochodzi do mnie, co to oznacza. Mogę pracować tylko zdalnie, a syn nie pójdzie do szkoły (gdy dowiaduję się o zakażeniu taty, jeszcze obowiązuje nauka stacjonarna we wszystkich klasach szkół podstawowych). Kolejna myśl - co to ja dzisiaj miałam w planie? Przed pracą - bieganie i zakupy. Po pracy - wymiana opon na zimowe. No i odebranie przesyłki z paczkomatu, bo jeśli nie zrobię tego dziś, odeślą ją do nadawcy. Mogłam to zrobić wczoraj, ale kto przypuszczał, że kwarantanna spadnie na mnie jak grom z jasnego nieba? Jestem na nią zupełnie nieprzygotowana. Tata co prawda wczoraj rzucił mimochodem, że pobrali mu wymaz do badania. Ale uznaliśmy, że to pewnie profilaktycznie, bo pandemia nie odpuszcza.

Dzień pierwszy, czyli jak dobrze mieć uczynnych znajomych
Głowę głównie zaprząta mi myśl, jak to się stało, że tata się zaraził? Czyżby syn przywlókł koronawirusa ze szkoły? Już nie zasypiam do rana. Następnego dnia rozmawiam ze szpitalem. Jedna z pacjentek była zarażona. Przebadano wszystkich, którzy w tym dniu byli na zabiegu w szpitalu i mieli z nią kontakt. W tym mojego tatę. Skoro jest pozytywny, zmienią mu się godziny zabiegów. Będzie po niego przyjeżdżał tzw. transport COVID-owy, z kierowcą ubranym w  kombinezon.
Rano telefonuję do działu epidemiologii w sanepidzie. Jeszcze nie dostali wyników badań z nocy. Każą czekać na telefon i nie wychodzić z domu.
A jeśli złapałam koronawirusa i sama zarażałam, nie wiedząc o tym? Na wszelki wypadek dzwonię do znajomych, z którymi widziałam się w ostatnich dniach - podczas porannego biegania czy na spacerze. Zawiadamiam też pracodawcę i szkołę syna. Odwołuję zaplanowane dwa spotkania w tym dniu. Zaczynam kwarantannę. Pierwsze spostrzeżenie po „uwięzieniu" - dobrze mieć znajomych, na których można liczyć. Przyjaciel zdążył odebrać przesyłkę z paczkomatu. Przy okazji przyniósł świeże pieczywo, owoce i słodycze. Powiadomiona o wszystkim sąsiadka zaraz śle SMS. - Aga, jestem w sklepie. Potrzebujesz czegoś?
Już wiadomo, że z zakupami problemu nie będzie. Kolejna z koleżanek zaopatruje mnie w warzywa na targu, druga robi zakupy w markecie. Gorzej z przymusowym zamknięciem.

Piąty dzień, czyli pierwszy kryzys
Po kilku dniach dopada mnie kryzys. Gdy czytam na Facebooku, że znajomi biegali rano w puszczy, popadam w markotny nastrój. Na pocieszenie włączam bieżnię, ale czuję się na niej jak chomik w kołowrotku.
- Nie rozumiem, czemu narzekasz. Zakupy przynoszą ci pod drzwi. Pada deszcz i nie musisz nigdzie wychodzić. Przecież kwarantanna jest fajna. Można do woli oglądać Netflixa, grać, spać i jeść. Byle tylko miał kto żelki kupić - pociesza mnie mój syn, reprezentant pokolenia Z. Czyli tej generacji ze smartfonem w ręku. W szóstym dniu kwarantanny budzę się z bólem głowy i katarem. Zaczynam się niepokoić. Telefon z  sanepidu wciąż nie dzwoni. A może już nie zadzwoni? Bo w międzyczasie (24 października) zmieniły się przepisy. Dane o kwarantannie wystarczy wprowadzić do systemu informatycznego. Loguję się więc na moje Internetowe Konto Pacjenta. Jeśli sanepid podjął decyzję o kwarantannie, powinien pojawić się tam alert - tak czytam na gov.pl. Sprawdzam, ale nie mam żadnej informacji. Wciąż więc nie wiem, do kiedy pozostanę w odosobnieniu. Nafaszerowana internetową wiedzą wyliczam, że około 20 dni. Bo najpierw 10 dni kwarantanny związanej z domową izolacją taty. A potem zacznie się tzw. okres ponarażeniowy, czyli jakby druga kwarantanna. Znajomi prorokują, że mogę pozostać w zamknięciu dłużej niż 20 dni, jeśli tata będzie miał objawy. Na razie znosi chorobę bezobjawowo - bez kaszlu, gorączki, utraty węchu i smaku. W szóstym dniu pojawia się jednak słabość i zmęczenie.
- Ledwo chodzę - narzeka. Wnuk pociesza go we właściwy sobie sposób:
- Dziadek, nie marudź. W twoim wieku ludzie z COVID-em lądują w szpitalu pod respiratorem.
Po takim dictum dziadek milknie. Ja też. Chyba nie ma co narzekać.

Dzień ósmy, czyli teleporada i skierowanie
Katar męczy mnie jednak coraz bardziej, mam zaczerwienione oczy, słabo czuję smak tego, co jem. Postanawiam skontaktować się z lekarzem POZ. Niestety, pierwszy wolny termin teleporady za dwa dni. To będzie mój ósmy dzień na kwarantannie.
- Nie wiem, czy straciłam smak przez katar, czy przez COVID - mówię lekarce. Ona informuje, że w systemie jeszcze „nie świecę na czerwono", co świadczyłoby o przebywaniu na kwarantannie. Być może jest jednak opóźnienie we wprowadzaniu danych. Zaznacza, że teraz już nie testuje się wszystkich osób, które miały kontakt z zakażonym i przebywają na kwarantannie. Są badani, gdy mają objawy choroby. Skoro źle się czuję, może mi wypisać skierowanie na tzw. wymazobus (czyli karetkę, która przyjedzie do mnie, by zrobić badanie).
- Ale powinna mieć pani świadomość, że trzeba będzie czekać nawet tydzień. Dostaję informacje od pacjentów, że tyle to teraz trwa - mówi. Najwyraźniej system jest przeciążony.
- To przecież bez sensu. Za tydzień miną dwa tygodnie od początku kwarantanny. Jeśli nawet się zaraziłam, do tego czasu pewnie wyzdrowieję. Proszę wypisać mi skierowanie do punktu drive-thru. Pojadę sama swoim autem na badanie - odpowiadam. Okazuje się, że to też nie takie proste. Jestem na kwarantannie, więc aby wyjść z domu na badanie, powinnam mieć przepustkę. A tej nie może mi wydać lekarz POZ, lecz ponoć - sanepid. Dzwonię więc znów do inspekcji sanitarnej, ale ciągle słyszę sygnał, że zajęte. Mam skierowanie, ale nie mam przepustki. Co robić?
- Czym ty się przejmujesz? Skoro nie figurujesz w systemie jako osoba na kwarantannie i nie dostałaś żadnej informacji z sanepidu, co ci mogą zrobić? - bagatelizuje problem mój znajomy.
- Na przykład nałożyć karę 30 tysięcy złotych - informuję.
- Serio? A w ogóle ktoś cię kontrolował? Odwiedziła cię policja?
- No nie.
- Przecież oni teraz mają ważniejsze sprawy - kobiety wyszły na ulice, trzeba zabezpieczać manifestacje, pilnować siedziby PiS, itd. To czym ty się martwisz? Jedź!
Na wszelki wypadek sprawdzam rządowe strony, czytam też na portalach o różnych przypadkach osób na kwarantannie. Nie wyłania się z tego optymistyczny obraz. Łatwo wpaść w system, gorzej z niego wyjść. Wciąż nie wiem, czy rano jechać na badanie.
- Pomyślę o tym jutro - dochodzę do wniosku, niczym bohaterka „Przeminęło z wiatrem", i zasypiam mimo bólu głowy.
Dzień siódmy. Katar zelżał, wrócił smak, głowa nie boli. To chyba jednak nie COVID-19. Odpuszczam badanie. Szkoda czasu na stanie w kolejce, gdy nic poważnego się nie dzieje.

Dzień dziewiąty, czyli system mnie wreszcie dostrzegł
Nareszcie. Przychodzi SMS „Nie korzystasz z aplikacji Kwarantanna domowa, a to twój obowiązek. Zainstaluj i aktywuj ją teraz (dostępna w App Store i Google Play)". Pobieram, instaluję, aktywuję. Wyskakuje komunikat o tym, że mam zadanie do wykonania. „Zrób zdjęcie i wyślij". Gdy się z tym ociągam, przychodzi kolejna informacja - jeśli nie wyślę zdjęcia w ciągu 20 minut od pojawienia się komunikatu, mogę spodziewać się wizyty policji, która sprawdzi, czy rzeczywiście przebywam w domu na kwarantannie. W tę wizytę raczej wątpię, bo na ulicach miast wciąż gorąco, a liczba osób na kwarantannie w powiecie sięga kilkuset. Ale zdjęcie wysyłam. „W tej chwili nie masz żadnego zadania. O nowym zadaniu powiadomimy Cię SMS-em. Pamiętaj, aby telefon mieć zawsze przy sobie, naładowany, z włączonym dźwiękiem i połączeniem internetowym" - następny komunikat. Z ciekawości loguję się do Internetowego Konta Pacjenta. Czy system mnie zauważył? Tak, widać alert. Czytam, że od dziś zaczynam 10 dni kwarantanny. Czyli te wcześniejsze 9 dni to nie była kwarantanna? Nie rozumiem. Chcę telefonować do sanepidu.
- Lepiej nie dzwoń już i nie dopytuj, bo ci jeszcze więcej dni dołożą - radzi tata. Ten argument mnie przekonuje. Nie dzwonię. Odliczam dni do końca. Żałuję tylko, że się nie dowiem, czy miałam tego słynnego COVID-a, czy nie. Bo jeśli się zaraziłam, po ozdrowieniu przez jakieś trzy miesiące powinnam mieć przeciwciała i być odporna na zakażenie. Niestety, nie wiem, czy byłam ujemna czy pozytywna. A to oznacza, że po następnym kontakcie z innym zakażonym znów mogę wylądować na kwarantannie. I teraz ta myśl spędza mi sen z powiek.

Archiwum Przełomu nr 44/2020