Nie masz konta? Zarejestruj się

Płaza

Trzeba myśleć, że się uda

19.05.2021 16:00 | 0 komentarzy | 8 821 odsłon | Grażyna Kaim
Z ARCHIWUM TYGODNIKA „PRZEŁOM".
Pewnie byłaby świetną prawniczką, bo taki kierunek studiów skończyła. Poza tym jest zadaniowa, systematyczna i zdeterminowana w dążeniu do celu. Ale została bizneswoman, która po trzydziestce rozkręciła kosmetyczne imperium handlowe. Jej drogerie - Mydlarnia u Franciszka - znane są w całej Polsce. Ewelina Kyzioł opowiada o pracy, która jest jej pasją, o miłości do kosmetyków i do Orientu, który nieustająco ją zachwyca.
0
Trzeba myśleć, że się uda
Ewelina Kyzioł FOT. ARCH. PRYW. EWELINA KYZIOŁ
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas
Grażyna Kaim: Mieszkasz w Płazie, choć to nie są twoje rodzinne strony. Przeprowadziłaś się tu z Krakowa. Co cię tu przyciągnęło?
Ewelina Kyzioł: Przepiękna działka. Piękna o każdej porze dnia i roku. Wielka przestrzeń. U stóp Chrzanów i Trzebinia... Długo szukaliśmy takiego miejsca. Gdy zobaczyliśmy tę działkę wiedzieliśmy, że to jest to i zakochaliśmy się w tym miejscu. W tym roku minęło 10 lat jak tu jesteśmy.

W kosmetykach też jesteś zakochana. Od dawna?
- Oj, tak. Odkąd pamiętam ciągnęło mnie do kosmetyków. Moja mama niewiele się malowała, ale miałam ciotkę, która to uwielbiała. Jako mała dziewczynka mogłam godzinami się w nią wpatrywać. Z zagranicznych wycieczek szkolnych dziewczyny przywoziły ciuchy, a ja kosmetyki. Niedawno koleżanka przypomniała mi jak w liceum mówiłam, że będę produkować własne. Już wtedy - intuicyjnie - zaczynałam się przeciwstawiać chemii w kosmetykach. Moja skóra też się na nią nie godziła. To były pierwsze lata dostępu do internetu, więc zaczęłam dużo czytać na ten temat, szukać alternatywy. Będąc na pierwszym roku studiów miałam okazję pojechać do Francji i tam zobaczyłam małe, klimatyczne sklepiki, jak moja obecna Mydlarnia, z pięknymi, naturalnymi mydłami i innymi kosmetykami. No i przepadłam. Od tamtej chwili te sklepiki gdzieś mi w głowie siedziały i nie dawały spokoju...

Poczekałaś jeszcze dwa lata i sama taki otworzyłaś.
- W lipcu 2001 roku. U nas jeszcze takich sklepów nie było. Urządzonych po domowemu, z kredensem jak u babci i firanami w wystawowych oknach. Mimo że studiowałam i mieszkałam w Krakowie, sklep otworzyłam w Katowicach. W Krakowie nie miałam szans na dobry lokal. Czekało się, aż się coś zwolni. To były wspaniałe lata dla handlu... W Krakowie działała tylko jedna galeria - Plaza. Handel odbywał się w sklepach przy ulicach. Ale ten mój lokal w Katowicach też był świetnie usytuowany, tuż przy Teatrze Śląskim.

Byłaś wtedy na trzecim roku prawa.
- I wzięłam roczny urlop dziekański, aby zająć się moim nowym, wymarzonym dzieckiem. Codziennie jeździłam do Katowic, sama stawałam za ladą i sprzedawałam. Gdy widziałam, że ktoś zatrzymuje się przed wystawą, to - tak jak w Grecji - wychodziłam i zapraszałam do sklepu. Bardzo się to ludziom podobało. Pomału zaczynałam sobie zdawać sprawę, że chyba ta kariera prawnicza nie jest dla mnie, ale na studia wróciłam i je ukończyłam.

Sklep od początku nazywał się Mydlarnia u Franciszka?
- Nie, najpierw tylko Mydlarnia, bo na początku królowały na półkach głównie mydła; „u Franciszka" to po części inspiracja św. Franciszkiem, który słynął z miłości do natury i jest patronem ekologów, po części pojawieniem się na świecie mojego syna, Franciszka.

A potem powstały kolejne sklepy. Dziś pod szyldem Mydlarnia u Franciszka funkcjonuje ponad 100 drogerii w całej Polce.
- Jedna trzecia z nich należy do mnie. Reszta działa na zasadach franczyzy.

Przepraszam, że wspomnę o twoim wieku, ale to ważne. Masz 39 lat i oprócz sklepów: fabrykę kosmetyków naturalnych, ponad stu pracowników i kontrahentów na całym świecie... Jak udało się to wszystko osiągnąć?
- Zawsze chciałam być niezależna i mieć własne pieniądze. Między trzecią a czwartą klasą liceum wyprosiłam rodziców, żeby pozwolili mi jechać podczas wakacji na zbiory do Niemiec. To było półtora miesiąca w koszmarnych warunkach. Pierwszy tydzień przepłakałam, ale jestem nauczona, że jak się powie A, to trzeba powiedzieć B i ponosić konsekwencje swoich decyzji. Zostałam więc do końca. Nie było łatwo, ale zarobiłam wtedy sporo pieniędzy. I prawie wszystkie wydałam na kosmetyki. To tak a propos tej miłości do kosmetyków. Na studiach też od pierwszego roku dorywczo pracowałam.

I pewnie byłabyś dziś panią mecenas, gdyby nie te sklepiki zauważone we Francji...
- Mam tak, że jak czegoś naprawdę pragnę i siedzi mi to w głowie, to sobie to wizualizuję i ostatecznie cel osiągam. Ale zawsze jest to połączone z działaniem, z poszukiwaniami... I puzzle powoli zaczynają się same układać. Tak było z Mydlarnią.

Czym na początku handlowałaś, bo domyślam się, że nie była to oferta taka jak teraz?
- Zaczynałam od sprzedaży mydeł naturalnych, stąd nazwa Mydlarnia. Sprowadzałam z Francji mydła marsylskie, mydła w blokach na wagę. Do tego proste akcesoria - zapachy do domu, wieszaki zapachowe, woreczki z lawendą, kule do kąpieli...To, co było dla mnie najważniejsze w tych produktach, to prosty skład i oczywiście brak chemii. W pewnym momencie pomyślałam, że sama też mogę produkować. I tak w moich rodzinnych stronach pod Częstochową powstała Manufaktura Kosmetyków Naturalnych Lorient. Dziś to nie tylko pomieszczenia magazynowe, ale i biurowe, i produkcyjne. Cały czas się rozwijamy, coś zmieniamy, udoskonalamy.

Po raz pierwszy pojawia się w tej rozmowie słowo Lorient - marka kosmetyków, którą stworzyłaś.
- Jako pierwsza sprowadziłam do Polski z Maroka olej arganowy - eliksir młodości, który pokochali nasi klienci, i który stał się inspiracją do stworzenia własnej marki kosmetyków Lorient by nature. Przeżywałam wtedy fascynację kulturą arabską, przepełnioną fantastycznymi rytuałami pielęgnacyjnymi. Potem sprowadziłam glinkę marokańską, którą przed zamążpójściem obkłada się kobietę w ramach takiego oczyszczającego rytuału; savon noire - też z Maroka. Z Afryki sprowadziłam masło karite do ciała wytwarzane z orzechów drzewa masłosza.Tak rozpoczęło się poszukiwanie kosmetycznych perełek na całym świecie. Dużym sukcesem było nawiązanie współpracy z jedną z najstarszych manufaktur syryjskich Fadel Fadel & Sons, produkującej ręcznie legendarne mydło z Aleppo (2 tys. lat tradycji!). Początki były trudne, gdyż zgodnie z ich przekonaniami kobieta nie jest odpowiednim partnerem do interesów - jednak mój upór wygrał i od ponad 10 lat jesteśmy wyłącznym importerem tego doskonałego mydła w Polsce.

A co produkujesz w swojej fabryce?
- Powstają tam mydła ręcznie robione na wagę, peelingi, balsamy do ciała, żele pod prysznic, kule do kąpieli. Współpracuję też z laboratorium we Włoszech, które produkuje kosmetyki według mojego pomysłu. Oczywiście pracuję z technologiem i lekarzem. Żeby wprowadzić na rynek nowy produkt, konieczne są badania niezależnego laboratorium przeprowadzającego testy: mikrobiologiczne, dermatologiczne. Czas jaki upływa od pomysłu do sprzedaży w sklepach to nawet półtora roku.

Nawet epidemię koronawirusa i izolację jakiej doświadczyliśmy przez prawie trzy miesiące wykorzystałaś do tego, żeby pchnąć firmę do przodu.
- Ostatnie lata kręciliśmy się w miejscu. Było tyle bieżących spraw do rozwiązania, że brakowało czasu na nowe projekty. To zatrzymanie, do którego zostaliśmy zmuszeni, dało mi tę możliwość. Przecież nigdy nie zdecydowałabym się dobrowolnie na zamknięcie sklepów na dwa miesiące. Ale skoro musiałam, to cały czas mogłam poświęcić fabryce. Spędzałam w niej po 12 godzin. To pozwoliło mi na realizację projektów, które od dłuższego czasu chodziły mi po głowie i wiedziałam, że przyniosą sukces, np. wyjście z produktami na rynki zagraniczne.

Bez wątpienia odniosłaś zawodowy sukces. Jakaś krótka recepta dla czytelników, jak to się robi?
- Na pewno pomogła mi w tym moja zadaniowość i zdyscyplinowanie. Ale chyba najważniejsi są ludzie, jakich spotykamy. W moim przypadku sporo było takich, którzy coś osiągnęli. Nigdy niczego im nie zazdrościłam i uwielbiałam ich słuchać. Często pokazywali mi właściwy kierunek. Zapamiętałam sobie jedno zdanie z wielu - równie ważnych - które usłyszałam: Ewelina, pamiętaj, cokolwiek będziesz robić i nie włożysz w to serca, to ci nie wyjdzie. Musisz kochać to, co robisz. I jeszcze jedno zdanie ode mnie: jeśli czegoś się bardzo chce, to trzeba myśleć, że się uda.

Archiwum Przełomu nr 31/2020