Mów mi: dziadek
Dzieli ich więcej niż łączy, prawie pół wieku w metryce oraz kilka tysięcy kilometrów odległości. Kto powiedział jednak, że prawdziwa niczym nieskażona przyjaźń pomiędzy nastolatką a mężczyzną z sześćdziesiątką na karku, na dodatek znanym tenorem, jest niemożliwa?
Dzieli ich więcej niż łączy, prawie pół wieku w metryce oraz kilka tysięcy kilometrów odległości. Kto powiedział jednak, że prawdziwa niczym nieskażona przyjaźń pomiędzy nastolatką a mężczyzną z sześćdziesiątką na karku, na dodatek znanym tenorem, jest niemożliwa?
Początek niezwykłej znajomości piętnastoletniej dziś Aleksandry Ząbkowskiej z pięćdziesięciodziewięcioletnim Zhao-Zhi Yu był jak najbardziej prozaiczny.
Zagajenie dla zabawy
Był maj 2001 roku. Uczennica pierwszej klasy gimnazjum nr 4 w Chrzanowie wraz z koleżanką Anetą spacerując po Krupówkach, podczas tzw. wolnego czasu w ramach dwudniowej szkolnej wycieczki, natknęły się na grupkę Chińczyków. Jeden z nich, z przekręconą na bok muszką, wydał się dziewczętom szczególnie sympatyczny. Ola, jako że była bardziej śmiała i przebojowa, dodatkowo ośmielona uśmiechami skośnookich turystów, rzuciła mimochodem dzień dobry w języku angielskim. Życzliwie nastawione do cudzoziemców nastolatki, takie bowiem wywarły na nich wrażenie, z miejsca spodobały się zagranicznym turystom. W dowód na to zrobili sobie z nimi kilka zdjęć. Chcąc mieć pamiątkę z niecodziennego spotkania, Ola na skrawku papieru napisała swój adres, sugerując, że będzie czekać na zdjęcia.
- W żadnym wypadku nie spodziewałam się, że któryś z poznanych w Zakopanem Chińczyków napisze do mnie. Całe to zdarzenie traktowałam bowiem jako zabawę. Po dwóch miesiącach, w wakacje, przyszedł list ze Stanów od mężczyzny z muszką. W kopercie było także pamiątkowe zdjęcie zrobione na tle kramów. Ponieważ nie znałam jeszcze wtedy tak dobrze angielskiego, byłam zmuszona poczekać do rozpoczęcia nowego roku szkolnego. Wówczas zabrałam list i pokazałam go mojemu nauczycielowi od angielskiego. Przetłumaczył mi go i pomógł odpisać – wspomina Ola.
Zhao czy George
Już z pierwszego listu Ola dowiedziała się kim jest poznany przypadkowo człowiek z przekręconą na bok muszką. Zhao-Zhi Yu pochodził z biednej rodziny chińskiej. Na świat przyszedł w Indonezji, gdzie mieszkał do 1953 roku. Wtedy wraz z rodziną wyemigrował do Chin. Tam też ukończył szkoły oraz założył rodzinę. Do Ameryki przyjechał w roku 1980 w towarzystwie żony Zhang Shifang oraz synów Chong i Lei. Zamieszkali w stanie Nowy Jork w mieście Rochester. I tak z dnia na dzień Zhao stał się George’em. Z kolejnych listów, które wciąż napływały do Polski, Ola dowiadywała się czegoś nowego o znajomym z Krupówek, a to o jego zainteresowaniach i pasjach, jak również o krytycznym spojrzeniu na styl życia przyjęty przez Amerykanów. Kpił z ich nawyków żywieniowych i wygodnictwa, które prowadzą do otyłości. Imponował jej zaś szerokim wachlarzem zainteresowań od koszykówki i ping-ponga, w którym w latach 70. odnosił sukcesy, po sztukę oraz aktywnym uczestnictwem w różnego rodzaju akcjach charytatywnych.
- Nie spodziewałam się, że nasza znajomość będzie trwać tak długo. Tych listów i kartek, które od niego otrzymałam, jest kilkadziesiąt. Niedawno doszły do nich e-maile, których w skrzynce mam około osiemdziesięciu i to tylko z kilku ostatnich tygodni. Muszę przyznać, że gdyby nie wsparcie mojego nauczyciela z angielskiego, ta znajomość mogłaby się urwać nawet już na samym początku – wyjawia piętnastolatka.
Doszedł śpiewający dziadek
Mimowolnie stała się członkiem rodziny sympatycznego chińczyka. W jednym z listów Zhao zaproponował jej bowiem, by zwracała się do niego per dziadku.
- Myślę, że moi prawdziwi dziadkowie nie są zazdrośni. Staram się bowiem każdego z nich obdzielać taką samą miłością – zapewnia gimnazjalistka.
Całkiem niedawno dziadek Zhao dał się poznać przyszywanej wnuczce jako tenor wysokiego C, a załączona do życzeń bożonarodzeniowych płyta z utworami w jego wykonaniu, trafiała w gusta wielu polskich słuchaczy. Krążek znalazł się również w rękach adiunkta Akademii Muzycznej w Warszawie i pianistki Bożeny Maciejowskiej-Banaszkiewicz w jednej osobie (przy okazji chrzanowianki), która w dużej mierze przyczyniła się do zorganizowania jego trasy koncertowej w Polsce. Za jej zasługą Zhao zaśpiewa już za kilka dni dla publiczności zgromadzonej w salach koncertowych w czterech miastach. Na specjalne życzenie tenor wystąpi także 20 września w rodzinnym mieście przyszywanej wnuczki Oli.
Czy ma tremę przed spotkaniem z dziadkiem? Wizualnie na pewno oboje się zmienili. Ola wydoroślała, podrosła. Dziadkowi Zhao przybyło siwych włosów, czego zresztą nie omieszkał zaznaczyć podpisując jedno z ostatnio przesłanych Oli zdjęć.
- Na pewno tak. Obawiam się przede wszystkim tego, że nie będę mogła poradzić sobie z językiem.
Ola ma dla dziadka Zhao niespodziankę, prezent z okazji jego urodzin, które obchodził początkiem września. Ręcznie malowana filiżanka ma mu zawsze przypominać o kimś, kto czeka i tęskni w kraju nad Wisłą.
- Kiedy piszę do niego listy, to tak jakbym czuła jego obecność. Wiem, że je uważnie przeczyta i będzie myślał o mnie. Mam także tą pewność, że odpisze na każdy mój list – zapewnia piętnastoletnia uczennica z Chrzanowa.
Zobaczyć tylko Amerykę
Ola marzy o zobaczeniu na własne oczy Ameryki, którą zna jedynie ze zdjęć zamieszczonych w albumie sprezentowanym jej przez Zhao. Dotychczas na przeszkodzie wyjazdu stał rozsądek rodziców Oli.
- Pomyślałam sobie, że kiedy przyjedzie do nas, moi rodzice będą mieli okazję bliżej go poznać. Zależy mi na tym, gdyż jak dotychczas nie wyrażali zgody na mój wakacyjny wyjazd do Ameryki. I wcale im się nie dziwię. Przecież znajomość z dziadkiem Zhao ograniczała się do korespondencji, a nawiązana została po dwudziestominutowej rozmowie. A tak może jak mu się przyjrzą, to łatwiej im będzie dać mi przyzwolenie na wyjazd – uważa Ola.
Wśród propozycji wysuwanych przez śpiewającego dziadka znalazł się także wyjazd do Stanów na kilka lat, celem podjęcia nauki. I choć pomysł ten wydaje się być odległym w czasie, Ola żyje w przeświadczeniu, że nie mogłaby wyjechać na tak długo.
Wiele osób z najbliższego otoczenia nastolatki całą tę historię uważa za wyssaną z palca. Nie dowierzają jej koleżanki i koledzy, że od ponad dwóch lat prowadzi korespondencję z dziadkiem zza oceanu, który na koniec okazuje się jeszcze tenorem. Bo opowieść ta zaiste jest z kategorii niesamowitych, ale kto by nie chciał stać się jej bohaterem?
Początek niezwykłej znajomości piętnastoletniej dziś Aleksandry Ząbkowskiej z pięćdziesięciodziewięcioletnim Zhao-Zhi Yu był jak najbardziej prozaiczny.
Zagajenie dla zabawy
Był maj 2001 roku. Uczennica pierwszej klasy gimnazjum nr 4 w Chrzanowie wraz z koleżanką Anetą spacerując po Krupówkach, podczas tzw. wolnego czasu w ramach dwudniowej szkolnej wycieczki, natknęły się na grupkę Chińczyków. Jeden z nich, z przekręconą na bok muszką, wydał się dziewczętom szczególnie sympatyczny. Ola, jako że była bardziej śmiała i przebojowa, dodatkowo ośmielona uśmiechami skośnookich turystów, rzuciła mimochodem dzień dobry w języku angielskim. Życzliwie nastawione do cudzoziemców nastolatki, takie bowiem wywarły na nich wrażenie, z miejsca spodobały się zagranicznym turystom. W dowód na to zrobili sobie z nimi kilka zdjęć. Chcąc mieć pamiątkę z niecodziennego spotkania, Ola na skrawku papieru napisała swój adres, sugerując, że będzie czekać na zdjęcia.
- W żadnym wypadku nie spodziewałam się, że któryś z poznanych w Zakopanem Chińczyków napisze do mnie. Całe to zdarzenie traktowałam bowiem jako zabawę. Po dwóch miesiącach, w wakacje, przyszedł list ze Stanów od mężczyzny z muszką. W kopercie było także pamiątkowe zdjęcie zrobione na tle kramów. Ponieważ nie znałam jeszcze wtedy tak dobrze angielskiego, byłam zmuszona poczekać do rozpoczęcia nowego roku szkolnego. Wówczas zabrałam list i pokazałam go mojemu nauczycielowi od angielskiego. Przetłumaczył mi go i pomógł odpisać – wspomina Ola.
Zhao czy George
Już z pierwszego listu Ola dowiedziała się kim jest poznany przypadkowo człowiek z przekręconą na bok muszką. Zhao-Zhi Yu pochodził z biednej rodziny chińskiej. Na świat przyszedł w Indonezji, gdzie mieszkał do 1953 roku. Wtedy wraz z rodziną wyemigrował do Chin. Tam też ukończył szkoły oraz założył rodzinę. Do Ameryki przyjechał w roku 1980 w towarzystwie żony Zhang Shifang oraz synów Chong i Lei. Zamieszkali w stanie Nowy Jork w mieście Rochester. I tak z dnia na dzień Zhao stał się George’em. Z kolejnych listów, które wciąż napływały do Polski, Ola dowiadywała się czegoś nowego o znajomym z Krupówek, a to o jego zainteresowaniach i pasjach, jak również o krytycznym spojrzeniu na styl życia przyjęty przez Amerykanów. Kpił z ich nawyków żywieniowych i wygodnictwa, które prowadzą do otyłości. Imponował jej zaś szerokim wachlarzem zainteresowań od koszykówki i ping-ponga, w którym w latach 70. odnosił sukcesy, po sztukę oraz aktywnym uczestnictwem w różnego rodzaju akcjach charytatywnych.
- Nie spodziewałam się, że nasza znajomość będzie trwać tak długo. Tych listów i kartek, które od niego otrzymałam, jest kilkadziesiąt. Niedawno doszły do nich e-maile, których w skrzynce mam około osiemdziesięciu i to tylko z kilku ostatnich tygodni. Muszę przyznać, że gdyby nie wsparcie mojego nauczyciela z angielskiego, ta znajomość mogłaby się urwać nawet już na samym początku – wyjawia piętnastolatka.
Doszedł śpiewający dziadek
Mimowolnie stała się członkiem rodziny sympatycznego chińczyka. W jednym z listów Zhao zaproponował jej bowiem, by zwracała się do niego per dziadku.
- Myślę, że moi prawdziwi dziadkowie nie są zazdrośni. Staram się bowiem każdego z nich obdzielać taką samą miłością – zapewnia gimnazjalistka.
Całkiem niedawno dziadek Zhao dał się poznać przyszywanej wnuczce jako tenor wysokiego C, a załączona do życzeń bożonarodzeniowych płyta z utworami w jego wykonaniu, trafiała w gusta wielu polskich słuchaczy. Krążek znalazł się również w rękach adiunkta Akademii Muzycznej w Warszawie i pianistki Bożeny Maciejowskiej-Banaszkiewicz w jednej osobie (przy okazji chrzanowianki), która w dużej mierze przyczyniła się do zorganizowania jego trasy koncertowej w Polsce. Za jej zasługą Zhao zaśpiewa już za kilka dni dla publiczności zgromadzonej w salach koncertowych w czterech miastach. Na specjalne życzenie tenor wystąpi także 20 września w rodzinnym mieście przyszywanej wnuczki Oli.
Czy ma tremę przed spotkaniem z dziadkiem? Wizualnie na pewno oboje się zmienili. Ola wydoroślała, podrosła. Dziadkowi Zhao przybyło siwych włosów, czego zresztą nie omieszkał zaznaczyć podpisując jedno z ostatnio przesłanych Oli zdjęć.
- Na pewno tak. Obawiam się przede wszystkim tego, że nie będę mogła poradzić sobie z językiem.
Ola ma dla dziadka Zhao niespodziankę, prezent z okazji jego urodzin, które obchodził początkiem września. Ręcznie malowana filiżanka ma mu zawsze przypominać o kimś, kto czeka i tęskni w kraju nad Wisłą.
- Kiedy piszę do niego listy, to tak jakbym czuła jego obecność. Wiem, że je uważnie przeczyta i będzie myślał o mnie. Mam także tą pewność, że odpisze na każdy mój list – zapewnia piętnastoletnia uczennica z Chrzanowa.
Zobaczyć tylko Amerykę
Ola marzy o zobaczeniu na własne oczy Ameryki, którą zna jedynie ze zdjęć zamieszczonych w albumie sprezentowanym jej przez Zhao. Dotychczas na przeszkodzie wyjazdu stał rozsądek rodziców Oli.
- Pomyślałam sobie, że kiedy przyjedzie do nas, moi rodzice będą mieli okazję bliżej go poznać. Zależy mi na tym, gdyż jak dotychczas nie wyrażali zgody na mój wakacyjny wyjazd do Ameryki. I wcale im się nie dziwię. Przecież znajomość z dziadkiem Zhao ograniczała się do korespondencji, a nawiązana została po dwudziestominutowej rozmowie. A tak może jak mu się przyjrzą, to łatwiej im będzie dać mi przyzwolenie na wyjazd – uważa Ola.
Wśród propozycji wysuwanych przez śpiewającego dziadka znalazł się także wyjazd do Stanów na kilka lat, celem podjęcia nauki. I choć pomysł ten wydaje się być odległym w czasie, Ola żyje w przeświadczeniu, że nie mogłaby wyjechać na tak długo.
Wiele osób z najbliższego otoczenia nastolatki całą tę historię uważa za wyssaną z palca. Nie dowierzają jej koleżanki i koledzy, że od ponad dwóch lat prowadzi korespondencję z dziadkiem zza oceanu, który na koniec okazuje się jeszcze tenorem. Bo opowieść ta zaiste jest z kategorii niesamowitych, ale kto by nie chciał stać się jej bohaterem?
Materiał chroniony prawem autorskim. Prawa autorów, producentów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek użycie lub wykorzystywanie utworów (powielanie, rozpowszechnianie itp.) w całości lub części na wszelkich polach eksploatacji, w tym także w internecie, wymaga pisemnej zgody.
Najnowsze komentarze