Nie masz konta? Zarejestruj się

Nawojowa Góra

Zwariowałem - mówi Tomasz z Nawojowej Góry, czyli biznes w Polsce

23.09.2021 15:00 | 1 komentarz | 6 139 odsłon | Ewa Solak
Pracował jako steward w liniach lotniczych, a także na platformie wiertniczej. Mieszkał w różnych krajach Europy. Skończył college w Anglii, a potem jako elektryk wrócił do Polski. Tomasz Warchoł z Nawojowej Góry napisał książkę o swoich doświadczeniach w prowadzeniu biznesu.
1
Zwariowałem - mówi Tomasz z Nawojowej Góry, czyli biznes w Polsce
Tomasz Warchoł ze swoją książką „Zwariowałem! Otworzyłem firmę w Polsce".
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas
Ewa Solak: „Mogłem być sprytniejszy od kolegów ze studiów i iść do zawodówki" - to cytat z pańskiej książki. Naprawdę pan żałuje?
Tomasz Warchoł: Kiedy chodziłem do szkoły podstawowej, wielu rodziców żyło w  przeświadczeniu, że zawodówka to największe zło, jakie może się przytrafić ich dziecku. Że do zawodówki idą nieuki. Technikum było czymś pośrednim między zawodówką a liceum, dlatego je wybrałem. Nie byłem orłem, ale zdałem maturę, poszedłem na studia. Nie skończyłem ich. Podobnie jak wielu młodych ludzi, uznałem, że niepotrzebnie straciłem swój czas i energię na zdobywanie wiedzy, która do niczego mi się nie przydała. Gdybym tego nie zrobił, pewnie nie byłbym dzisiaj tu, gdzie jestem.

A jest pan zawodowym elektrykiem. Ma pan też za sobą parę lat doświadczenia w pracy stewarda jednej z największych linii lotniczych w Europie.
- Kiedy poznałem moją żonę, pracowała w międzynarodowym środowisku. Pomyślałem, że też spróbuję znaleźć zajęcie za granicą. Udało się, zostałem stewardem. Poświęciłem tej pracy cztery lata. Mieszkaliśmy w różnych miejscach Europy. Praca stewarda nie dawała mi jednak wystarczających emocji oraz pieniędzy, więc pomyślałem, że spróbuję sił na platformie wiertniczej.

To kiedy zdecydował się pan być elektrykiem?
- Jak już zacząłem mieć dość. Doszedłem do wniosku, że potrzebuję prawdziwego fachu, takiego, który będzie mnie choć trochę interesował, a przy tym dawał pieniądze. Postawiłem na elektrykę. Żałuję, że nie odkryłem tego wcześniej. Skończyłem prestiżową szkołę w Anglii, gdzie fachowców traktuje się naprawdę z szacunkiem. Po takiej szkole miałem papiery, których wielu mogło mi pozazdrościć. To tam najpierw założyłem własną firmę. Spędzałem jednak bardzo dużo czasu na różnych kontraktach. Dłużej się tak nie dało. Konsekwencją mojego przemęczenia był wypadek samochodem, który przypieczętował naszą decyzję o powrocie do Polski. Wszyscy się dziwili, ale my byliśmy zdecydowani.

Pochodzi pan z Chrzanowa, ale teraz mieszka z rodziną w Nawojowej Górze.
- I w Nawojowej Górze zamierzamy już zostać. Tu czujemy się u siebie.

O swoich doświadczeniach w zakładaniu działalności i początkach prowadzenia firmy w Polsce napisał pan książkę. Skąd taki pomysł?
- Bardzo lubiłem czytać książki o tematyce biznesowej i motywacyjnej, jednak nie zawsze dobrze je interpretowałem. Stwierdzenia typu „Jak założyć firmę i zostać bogaczem" albo „Jak w łatwy sposób zarobić milion" brałem dosłownie. Niestety, nikt nie uświadamia młodych, aspirujących biznesmenów, że podobne myślenie to błąd. Stwierdziłem, że warto nieco rozjaśnić obraz bycia początkującym, a potem rozwijającym się przedsiębiorcą. Sam przeżyłem wiele trudnych historii, straciłem mnóstwo zdrowia, a także pieniędzy, chciałem więc podzielić się z innymi swoim doświadczeniem.

Ale nadal prowadzi pan firmę.
- Moim zdaniem każdy przedsiębiorca prowadzący firmę w Polsce minimum pięć lat, powinien dostać medal. Moje pierwsze dwa były dramatyczne. Bywało, że mając czterech pracowników, nie miałem na kim polegać. Raz dostaliśmy dobrze płatne zlecenie. Jeden z nich rano napisał do mnie sms, że „poniósł go melanż", a reszta wcale nie stawiła się w pracy. Nie wspomnę już historii o nieuczciwych zleceniodawcach. Po takich przypadkach zrozumiałem, że umowa w Polsce jest czasem nic nie warta. Bywało, że popołudniami brałem dodatkowe zlecenia, żeby zarobić na wynagrodzenia swoich pracowników. Czułem się za nich odpowiedzialny. Na szczęście przez ostatnie lata udało mi się zebrać świetną i zgraną ekipę, na którą zawsze mogę liczyć.

Pracuje pan na równi ze swoimi pracownikami?
- Tak, bo ogromnie lubię tę pracę, a poza tym, jak już załatwię wszystkie papierkowe sprawy i spotkania, to fizyczne zajęcie świetnie mi robi. Nie widzę powodu, żeby z nimi nie pracować. Nauczony doświadczeniem nie podpisuję już umów z niesprawdzonymi, prywatnymi przedsiębiorcami, a jeśli jestem podwykonawcą, to tylko jako tak zwany „zgłoszony podwykonawca" do gminy. Jak ktoś nie chce dać się oszukać, to musi się pilnować na każdym kroku. Taka jest proza życia przedsiębiorcy w Polsce.

Nie żałuje pan powrotu do kraju?
- Nie, aczkolwiek prowadzenie działalności np. w Anglii jest o wiele łatwiejsze, począwszy od formalności z zakładaniem firmy, skończywszy na opłaceniu podatków od działalności.

Żona pana wspierała w pisaniu książki?
- Moja żona jest mądrzejsza ode mnie. Sprowadzała mnie na ziemię, gdy po przeczytaniu poradnika o tym, jak szybko zarobić milion, byłem pełny nieziemskich pomysłów. Spodobał jej się jednak pomysł napisania książki o własnych doświadczeniach.

Pana książka znalazła się na czołowym miejscu w kategorii „zarządzanie" w Empiku. Jest pan dumny?
- Bardzo. Zwłaszcza, że ktoś docenił to, co udało mi się zrobić. Książka jest krótka, bo ludzie mają coraz mniej czasu na czytanie, co doskonale wiem z własnego doświadczenia. Mam nadzieję jednak, że spodoba się i nie będzie moją ostatnią.


CV
Tomasz Warchoł urodził się w 1988 roku. Skończył I Liceum Ogólnokształcące w Chrzanowie, a potem zaczął studia w Krakowie na kierunku bezpieczeństwo narodowe. Do 2014 roku pracował jako steward, mieszkał w niemieckiej Bremie, litewskim Kownie oraz angielskim Birmingham. Po ukończeniu college`u w Wielkiej Brytanii został właścicielem firmy zajmującej się instalacjami elektrycznymi, działającej na angielskim, a później polskim rynku. Właściciel bloga „Jestem w lesie O polskim biznesie". Prywatnie mąż Gosi oraz ojciec córek: Inki i Ewy. Jest autorem książki „Zwariowałem, założyłem firmę w Polsce".