Nie masz konta? Zarejestruj się

Do poczytania

Święta Bożego Narodzenia w stanie wojennym

25.12.2020 09:00 | 1 komentarz | 4 183 odsłony | Michał Koryczan

Z ARCHIWUM TYGODNIKA „PRZEŁOM".
Górnicy z Mętkowa nigdy nie zapomną wydarzeń sprzed blisko 40 lat. Boże Narodzenie i jeszcze kilkanaście innych, grudniowych dni, spędzili na głębokości 650 metrów. Brali udział w najdłuższym strajku w okresie stanu wojennego.

1
Święta Bożego Narodzenia w stanie wojennym
Górnicy Edward Pająk i Stanisław Remzak brali udział w najdłuższym strajku w stanie wojennym
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas
Trzynasty dzień grudnia 1981 roku. Wtedy 24-letni Edward Pająk, górnik z kopalni Piast w Bieruniu, usłyszał od swojego brata, że w Polsce został wprowadzony stan wojenny.

Zepsuty telewizor?
- Brat przyszedł rano i mówi: "Chyba coś się stało, bo nie ma żadnego programu w telewizji i radiu". Potem poszliśmy na mszę do kościoła. Gdy wróciliśmy, na wszystkich kanałach leciało przemówienie generała Wojciecha Jaruzelskiego. Załamałem się na wieść o wprowadzeniu różnych zakazów. Za wiele rzeczy groziła kara śmierci. Nie przypuszczałem, że może dojść do czegoś takiego - przyznaje pan Edward.
- Ojciec wstał rano, włączył telewizor i stwierdził z wyrzutem: "Jest zepsuty, a to ty go ostatnio oglądałeś". Dopiero później dowiedzieliśmy się, o co chodzi. To był szok - wspomina Stanisław Remzak z Mętkowa, kolega z pracy pana Edwarda.
Następnego dnia (poniedziałek, 14 grudnia) obaj pojechali na kopalnię na swoją szychtę. Usłyszeli, że górnicy z pierwszej zmiany pozostali pod ziemią.
- Byli to głównie pracownicy Przedsiębiorstwa Robót Górniczych z Mysłowic. Postanowili nie wyjeżdżać na powierzchnię, gdy dowiedzieli się, że przewodniczący zakładowej "Solidarności" został pobity przez ZOMO-wców i internowany - mówi Edward Pająk.

Groźba kary śmierci
Wkrótce do osób strajkujących na głębokości 650 metrów zaczęli docierać kolejni górnicy.
- Pod ziemię zjechali też działacze "Solidarności". Dyrektor kopalni polecił im, żeby "wyciągnęli" protestujących. Tymczasem myśmy namówili tych działaczy, aby zostali z nami - opowiada pan Edward.
- Dotarłem na poziom 500 metrów. Dostaliśmy informację, że mamy tam normalnie pracować. Już jak zjeżdżaliśmy na dół, słychać było z megafonów, że za strajk w stanie wojennym grozi od dwóch lat więzienia do kary śmierci włącznie. Bałem się, ale jednak dołączyłem do strajkujących. Na głębokości 650 metrów szyb został zablokowany, aby już nikt tam nie dojechał. Musiałem więc schodzić po drabinach. Zewsząd lała się woda. Koszule przemokły. Dotarcie do strajkujących zajęło mi 40 minut - wspomina Stanisław Remzak.

Strach przed atakiem
We wtorek, 15 grudnia, protestowało w podziemiach kopalni Piast już około dwóch tysięcy górników. Oprócz Edwarda Pająka i Stanisława Remzaka było jeszcze dwóch mieszkańców Mętkowa: Tadeusz Likus i Marek Kosowski. Nikt nie przypuszczał, że spędzi pod ziemią kilkanaście dni.
Wkrótce dotarły do Piasta wiadomości o tragedii w Kopalni Wujek w Mysłowicach, gdzie podczas pacyfikacji (16 grudnia) zginęło od kul ZOMO-wców 9 strajkujących górników a 23 zostało rannych.
- Po tym, co stało się w Wujku, wiedzieliśmy, że to nie przelewki. Obawialiśmy się, że też nas zaatakują. Ale przecież pod ziemią ZOMO-wcy nie mieli z nami szans. Plan ataku był jednak przygotowany. Oddziały jechały w kierunku Piasta, ale kilometr czy dwa przed kopalnią skręciły w innym kierunku. Dowiedzieli się, że wszyscy są na dole. Pamiętam też, że któregoś dnia wojsko przyjechało po materiały wybuchowe, znajdujące się w komorze na głębokości 500 metrów. Ludzie myśleli, że będą atakować. Na szczęście wojsko zabrało, co miało zabrać, i odjechało - opowiada Edward Pająk.

Chleb ze smalcem
Niepewność, co przyniesie kolejny dzień, była najbardziej frustrująca. Gorsza niż warunki, w jakich górnicy egzystowali.
- Spałem na trzech podkładach kolejowych. W ubraniu, bez przykrycia. Człowiek budził się z zimna. Dostarczano nam chleb i smalec, który szybko się nie psuł. Do tego cebula - wspomina pan Stanisław.
Do strajkujących docierały też listy od rodzin, które przekonywały do powrotu do domów.
- Czasem dostawaliśmy gazety. W "Trybunie Ludu" napisali, że w Piaście produkcja idzie pełną parą. Niezła propaganda - komentuje pan Edward.
- Chcieliśmy, żeby podali w "Dzienniku Telewizyjnym", że jest taki strajk, bo wszystko, co robiliśmy, było przemilczane. Czekaliśmy, czekaliśmy i tuż przed świętami Bożego Narodzenia podali tę wiadomość w telewizji. Poszło w świat, że w stanie wojennym strajkują dwie kopalnie: Piast i Ziemowit. Po upublicznieniu tych informacji górnicy z Ziemowita wyjechali na powierzchnię. My zostaliśmy. Pewnie myśleli, że wraz ze zbliżającymi się świętami będzie nas łatwiej zmusić do zakończenia strajku - zastanawia się pan Stanisław.
Z czasem jednak ludzie wykruszali się. Jedni chorowali, inni załamywali się. Zostało jednak ustalone, że jak ktoś chce wyjechać, to nikt nie ma prawa go zatrzymać.
- Przed świętami zjechali na dół księża, żeby nas wyspowiadać. Wszyscy przystąpiliśmy do komunii, bo nikt nie wiedział, co będzie dalej. Do świąt dotrwało 936 osób - pamięta Stanisław Remzak.

Łzy w oczach
Edward Pająk wyjechał na powierzchnię w Wigilię. Jego trzej koledzy z Mętkowa zostali. To był dla wszystkich jeden z najtrudniejszych momentów.
- Podczas Wigilii niektórzy płakali. Mieliśmy mszę. Były kolędy. Dostałem od mamy opłatek w liście. Był otwarty. Wysłany przez nią różaniec nie dotarł. Mama pisała, żebym wracał, bo skoro Ziemowit wyjechał, to na co jeszcze czekamy - wspomina Stanisław Remzak.
Protest w ostatnim, strajkującym w kraju zakładzie pracy kończył się.
- Wzięli nas głodem. Zaczęliśmy wyjeżdżać. W niedzielę dostałem gorączkę i byłem bliski opuszczenia kopalni razem z Tadkiem Likusem, ale ostatecznie tylko on wyjechał. Marek Kosowski poczęstował mnie gorącą herbatą, zrobiło mi się lepiej i postanowiłem zostać. W poniedziałek, 28 grudnia, strajk się zakończył. Wyjechaliśmy około godziny 17. Chociaż zapadł wieczór, ciężko było patrzeń na oczy, kiedy przez tyle dni nie miały kontaktu ze światłem dziennym. Czekali na nas lekarze ze szpitala w Tychach. Każdy z nas był chory. Mnie dopadło zapalenie oskrzeli - opowiada pan Stanisław.

Świat był wdzięczny
Gdy górnicy z Mętkowa dotarli na powierzchnię, trzeba było pomyśleć jak dotrzeć do domu. Do pokonania mieli ponad 20 kilometrów.
- Zapytaliśmy kierowcę zakładowego autobusu, czy by nas nie podrzucił do domu. Zgodził się. Nikt nas nie zatrzymał. Tych, co jechali czerwonymi autobusami w kierunku Tychów, a byli na liście, wyciągali parę kilometrów za kopalnią i "zwijali" - mówi Stanisław Remzak.
Część uczestników strajku zostało aresztowanych i internowanych. Wielu górników, również z Mętkowa, zwolniono z pracy. Dopiero po jakimś czasie zostali ponownie przyjęci na kopalnię.
Po tym wszystkim w radiu Wolna Europa można było usłyszeć, że świat jest wdzięczny górnikom z Piasta i Ziemowita.

Archiwum Przełomu nr 50/2018

 

Przeczytaj również:

Piłkarz z Libiąża podpisał nowy kontrakt z Wisłą Kraków

Jak w tym roku podróżować w okresie świąteczno-noworocznym

Artyści zaśpiewali w kościele w Mętkowie. Koncert zobaczycie w internecie (ZDJĘCIA)

To był jeden z silniejszych wstrząsów z kopalni Janina

Trzebiatów wygrał w Trzebini i został liderem rozgrywek

Złodziej ukradł z mieszkania konsolę do gier i pieniądze

Polecamy sprawdzony przepis na chleb ze słonecznikiem

Nietrzeźwy kierowca jechał autostradą i krajówką