Nie masz konta? Zarejestruj się

Do poczytania

Tylko spokój może nas uratować

07.10.2020 20:00 | 2 komentarze | 6 622 odsłon | Alicja Molenda

Z ARCHIWUM TYGODNIKA „PRZEŁOM".
Najtrudniej jest mi z tym, że od czterech tygodni nie widziałem swoich dzieci i wnuków. Tęsknota za nimi narasta. Zdaję sobie sprawę, że może to potrwać jeszcze kilka tygodni. Dlatego tak bardzo rozumiem moich pacjentów - mówi Jarosław Woźniak, lekarz chorób wewnętrznych i psychiatra - w rozmowie z Alicją Molendą.

2
Tylko spokój może nas uratować
Doktor Jarosław Woźniak swojego wnuka ogląda teraz tylko na zdjęciu, ale ono dodaje mu sił.
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Alicja Molenda: „Tylko spokój może nas uratować". Czy pana zdaniem, to powiedzenie jest adekwatne do sytuacji, w której wszyscy się znaleźliśmy?
Jarosław Woźniak: Wyjątkowo adekwatne. W mojej trzydziestoletniej praktyce zawodowej nie przypominam sobie stanu takiego napięcia, towarzyszącego moim pacjentom i współpracownikom.

A pan jest spokojny?
- Myśli pani pewnie, tak jak moi pacjenci, że lekarz, zwłaszcza psychiatra, to chodzący spokój. Większość osób tak mnie postrzega. Ja powiem tak: staram się o ten spokój zabiegać. Od tygodnia dawkuję sobie dopływ informacji z mediów. Słucham ich 15-20 minut. I polecam to wszystkim. Oczywiście - niezbędną wiedzę na temat tego jak się zachować w sytuacji epidemii i co się dzieje trzeba mieć, ale słuchanie doniesień o koronawirusie bez przerwy nikomu dobrze nie zrobi. To tylko nas nakręca. Potęguje lęk i obawy. Trzeba się odrywać od tych informacji jak najczęściej, wypełniać czas innymi zajęciami, słuchaniem muzyki, obejrzeniem filmu, gimnastyką, rozmową z bliskimi przez telefon... To nie jest łatwe, ale tak trzeba.

Udziela pan kilkudziesięciu porad dziennie. Po takiej dawce trudno się oderwać od setek ludzkich problemów - starych i nowych.
- W większości udzielam teraz porad telefonicznych, co pracy oczywiście nie ułatwia. Czasami rozmawiam z pacjentami znacznie dłużej niż w trakcie zwykłych wizyt, bo strach i stres wiele osób naprawdę przytłacza. Dzielą się ze mną lękiem o utratę pracy, o możliwość zachorowania na koronawirusa, mówią, że boją się o bliskich...
Staram się robić po tych rozmowach krótkie przerwy, po czym wracam do obowiązków. Oddzwaniam do osób, które są zarejestrowane i cierpliwie czekają na poradę.
Jeszcze kilka dni temu po pracy szedłem na krótki spacer, ale obecnie, nie chcąc narażać siebie i innych, z tego zrezygnowałem, W domu też odbieram telefony. Mój prywatny telefon chyba przez rok nie był tak często używany, jak przez ostatnie dwa tygodnie.

A panu osobiście z czym teraz najtrudniej żyć?
- Chyba z tym, że od czterech tygodni nie widziałem swoich dzieci i wnuków. Nie jest mi z tym dobrze. Dzwonię do nich kiedy tylko się da, korzystam z różnych komunikatorów, żeby się z nimi zobaczyć na ekranie, ale to nie zastępuje kontaktów osobistych. Tęsknota za nimi narasta. Zdaję sobie sprawę, że może to potrwać jeszcze kilka tygodni. Dlatego tak bardzo rozumiem moich pacjentów.

Bo nigdy w życiu nie byliśmy w takiej sytuacji...
- Nie przypominam sobie takiej sytuacji. W świecie wybuchały epidemie, ale informacje o nich ginęły w natłoku innych. To było daleko, nas nie dotyczyło. Przechodziliśmy nad tym do porządku dziennego, nie analizowaliśmy. To, co się dzieje w związku z obecną epidemią, dotyczy absolutnie wszystkich. Wydaje mi się, że mimo wszystko jak dotąd sobie wspólnie dobrze radzimy.

W normalnych warunkach stres można odreagować łatwiej. Kwarantanna, czyli prewencyjna izolacja ludzi i wszelkie zakazy mocno nas ograniczają; nie wytrzymujemy nerwowo.
- Tak. Zaczyna nam brakować nie tylko szerszych kontaktów rodzinnych, towarzyskich, kawy ze znajomymi, koncertów, wyjazdów, siłowni, fitnessu, spacerów. Niektórzy mówią: nuda - i nie potrafią sobie znaleźć miejsca. Przebywanie z najbliższą rodziną ma piękne strony, ale przecież dobrze wiemy, że dla wielu z nas tygodniowy, wakacyjny wyjazd bywa czasami trudny do wytrzymania. Wiele osób źle znosi nieprzerwaną obecność w domu wśród najbliższych, w dzień i w nocy, przez wiele dni. Słyszałem, że w mocno doświadczonych koronawirusem Chinach ograniczone zostało nawet przyjmowanie pozwów rozwodowych, będących skutkiem sytuacji kryzysowych, związanych z przebywania non stop pod jednym dachem. To wymaga kompromisów, z którymi nie wszyscy sobie radzą.

Jak długo można wytrzymać w stałym napięciu psychicznym, tak jak teraz?
Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Pacjentów z zaburzeniami adaptacyjnymi, czyli ludzi, którzy nie radzą sobie z tempem życia, utratą pracy, zmieniającym się otoczeniem, przybywa od dawna. Epidemia to zjawisko nasila. Codziennie mam mnóstwo związanych z tym pytań od pacjentów i zgodnie ze swoją najlepszą wiedzą odpowiadam na nie niczym „korespondent wojenny".

Co możemy sobie sami zaordynować na uspokojenie, gdy nie dajemy już rady?
- Jeśli już koniecznie trzeba, to polecam ziołowe środki uspokajające. Jeśli to nie wystarcza, trzeba zadzwonić do lekarza.

Alkoholu pan pewnie nie zaleci?
Nie, ale jeśli jednak lampka dobrego wina sprawi nam po trudnym dniu przyjemność, to sobie ją zróbmy. Zjedzmy kawałek czekolady lub czegoś, co lubimy. Nie odmawiajmy sobie przyjemności, które mamy w zasięgu ręki. To poprawia nastrój.

Pan, jako lekarz, podobnie jak i  cała służba zdrowia znalazł się w kompletnie nowej sytuacji. Jak Wam pomagać?
- Tak. Wszyscy w służbie zdrowia się jej uczymy w dużym napięciu. Każdy dzień przynosi coś nowego. Nowe wytyczne, rozporządzenia, procedury. Nie brakuje więc sytuacji nerwowych. Ważne jest to, że większość pacjentów to rozumie i czujemy ich wsparcie. Oferują pomoc, modlitwę, dziękują za opiekę. Mam takie poczucie, że o jakąkolwiek pomoc bym się teraz do nich zwrócił, to dostanę. Mam nadzieję, że tej otuchy nie zabraknie, bo tak naprawdę nie wiemy, co jeszcze przed nami.

Przełom nr 12 z 25 marca 2020