Nie masz konta? Zarejestruj się

Krzeszowice

Dramat na stacji w Krzeszowicach

20.04.2020 17:00 | 3 komentarze | 12 382 odsłon | Lucjan Siewiorek

85 lat temu cała Polska mówiła o katastrofie kolejowej w Krzeszowicach. W czasopismach pokazywano zdjęcia z miejsca wypadku i drukowano opowieści świadków.

3
Dramat na stacji w Krzeszowicach
Okładka tygodnika ,,Światowid" z 6 października 1934 roku i „Expresu Zagłębia" z 3 pażdziernika 1934 roku
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Potem dość często zamieszczano także relacje z toczącego się procesu sądowego osób, które przyczyniły się do zderzenia pociągów. Dopiero w maju 1935 roku, po ogłoszeniu wyroku, sprawa zderzenia pociągów w Krzeszowicach zeszła z pierwszych stron gazet.

Chyba najbardziej wstrząsająca była relacja z Krzeszowic zamieszczona w numerze 41. tygodnika „Światowid" z 6 października 1934 roku. Na okładce czasopisma znalazła się fotografia księdza wśród ofiar tragedii. 3 października sosnowiecki „Expres Zagłębia" na pierwszej stronie podawał, że wśród czterdziestu ofiar katastrofy nie było mieszkańców Zagłębia. Dziennikarz donosił, że cudem uniknął śmierci pracownik urzędu telefonicznego z Sosnowca, który według tekstu w gazecie, w ostatniej chwili dostrzegł zbliżający się pociąg i wyskoczył z wagonu.

Co wydarzyło się 2 października 1934 roku w Krzeszowicach?
Na stojący przy semaforze przed stacją pociąg pospieszny nr 7 z Gdyni najechał pociąg pospieszny nr 107 z Wiednia. W pierwszych relacjach prasowych podawano, że w wyniku zderzenia śmierć poniosło 10 osób, 20 zostało ciężko rannych, a 10 odniosło mniejsze obrażenia. „Expres Zagłębia" pisał, że jeszcze po zderzeniu przybywało ofiar, bo „wybuchła straszna panika. Kobiety potraciły głowy i mimo, że im nic nie groziło wyskakiwały przez okna wybijając szyby odnosząc przytem dotkliwe obrażenia".

Kluczowe dla późniejszego śledztwa i procesu były informacje od kolejarzy. J. Żelażnik, maszynista pociągu jadącego z Wiednia, opowiadał, że we mgle, w odległości około 250 metrów zobaczył nagle stojący przed semaforem pociąg i natychmiast uruchomił hamulce i kontraparę (parę wpuszczoną z odwrotnej strony tłoka dla zahamowania jego ruchu). Jego zdaniem, zabrakło około 15 metrów, aby uniknąć zderzenia. Pociąg może udałoby się zatrzymać, ale koła ślizgały się po wilgotnych szynach. Drugi bezpośredni świadek zdarzenia, palacz parowozu Stanisław Bryś, nic nowego nie wniósł do śledztwa, bo był cały czas zajęty przy obsłudze kotła i nie zauważył zagrożenia.

Na miejsce katastrofy przybył hrabia Artur Potocki z żoną, Marią, który udostępnił pokoje w swoim pałacu dla rannych i lekarzy. Przyjechał także dyrektor krakowskiej kolei, inż. Wołkanowski. Rannym pomagali lekarze i personel uzdrowiskowy oraz lekarze, którzy dotarli na miejsce katastrofy z Krakowa. Po zabraniu ciał zabitych i opatrzeniu rannych zaczęło się usuwanie rozbitych wagonów. Przywracanie ruchu kolejowego na linii krakowskiej trwało do wieczora. Policjanci prowadzili działania śledcze jeszcze w czasie trwania działań ratowniczych.

Kto zawinił?
Pierwszym podejrzanym był maszynista pociągu jadącego z Wiednia. Zdecydowano nawet o jego aresztowaniu, ale okazało się jednak, że to nie on spowodował katastrofę.

Wśród świadków tragedii był hrabia Starzeński z chrzanowskiego Kościelca, który wraz z małżonką podróżował jednym z feralnych pociągów. Wyszedł cało z katastrofy. Hrabina, widząc w ocaleniu wstawiennictwo św. Teresy, namalowała własnoręcznie i ofiarowała tamtejszemu kościołowi obraz świętej. Uroczyste nabożeństwo odprawił i poświęcił obraz proboszcz, ks. Molewicz. Obraz, który być może miał jakiś opis, związany z tragedią w Krzeszowicach, niestety, się nie zachował.

,,Dzwon Niedzielny z 11 listopada 1934 roku zamieścił wzmiankę o votum podarowanym przez hrabinę Starzeńską za ocalenie z katastrofy w Krzeszowicach

Na wyjaśnienie przyczyn katastrofy w Krzeszowicach trzeba było czekać do maja 1935 roku. Sąd uznał, że winnymi tragedii byli Antoni D., który wyprawił pociąg wiedeński do Krzeszowic po tym samym torze, na którym stał jeszcze pociąg z Gdyni i Gabriel N., który swoim zaniedbaniem przy wydawaniu polecenia służbowego przyczynił się do błędnej decyzji Antoniego D. Obaj oskarżeni otrzymali kary więzienia w zawieszeniu. Antoniego D. skazano na półtora roku więzienia, a Gabriela N. na rok. Dwaj inni oskarżeni - Bartłomiej Z. i Antoni K. - zostali uniewinnieni. Popołudniówka „Tempo Dnia", zamieszczając relację z ogłoszenia wyroku, sugerowała, że wyrok nie był oczywisty. Adwokaci oskarżonych zapowiadali apelacje, a cała sprawa, mimo że od tragedii minęło już pół roku, nadal budziła emocje.

 

 

Przełom 41/2019