Nie masz konta? Zarejestruj się

Chrzanów

Maria Żurek - polski naukowiec w Ameryce

19.01.2020 11:25 | 5 komentarzy | 10 458 odsłon | red

Nauka nie jest kwestią wiary. Znamy bardzo dobrze procesy, które spowodowały, że Wszechświat istnieje. Jesteśmy je w stanie zmierzyć, więc symbole, takie jak Adam i Ewa, nie są nam w pracy potrzebne - mówi Maria Żurek. Pochodzi z Płok. Jest naukowcem na uniwersytecie w Berkeley w USA.

5
Maria Żurek - polski naukowiec w Ameryce
Maria Żurek z pamiątkową torbą ze zjazdu naukowców i noblistów w Lindau
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Ewa Solak: Struktura protonu, elektryczny moment dipolowy, polarymetria, procesy dyfrakcyjne... To pani zainteresowania. Ciężko te słowa wymówić, nie mówiąc o tym, że dla wielu osób są zupełnie niezrozumiałe.
Maria Żurek:
Tak, wiem. Moją pasją jest fizyka, więc wszystkie te pojęcia właśnie z nią się wiążą. Ale jestem bardzo otwartą osobą, więc mam nadzieję, że bez względu na tę terminologię przełamuję stereotyp zamkniętego w sobie naukowca.

No właśnie, od roku pracuje pani w USA, w Narodowym Laboratorium w Berkeley (Lawrence Berkeley National Laboratory). Co dziewczyna z Płok tam robi?
- Próbuje rozwikłać zagadkę pochodzenia spinu protonu za pomocą eksperymentu STAR. Wiem, że to również mało zrozumiałe pojęcia, ale mam nadzieję, że przyczynią się do rozwoju wiedzy na świecie. To bardzo zaawansowane badania, stymulujące rozwój najnowocześniejszych technologii.

Skąd u pani te zainteresowania?
- Z ciekawości. Zawsze interesowała mnie fizyka. Dzięki niej łatwiej zrozumieć świat. Miałam w szkole dobrych nauczycieli. Nie zapomnę, jak w chrzanowskim liceum (I LO) prof. Wojciech Cyganik przeprowadzał różne eksperymenty. Na przykład: kazał nam stanąć w kręgu i trzymać się za ręce, po czym puszczał prąd o niskim natężeniu. Zresztą, przez jakiś czas nawet chciałam zostać nauczycielem. Wybrałam jednak naukę, bo dla mnie jest ona jak rozwiązywanie zagadek. To pasja.

Rodzice mieli jakiś wpływ na pani zawodową przyszłość?
- Tata jest inżynierem a mama lekarzem z doktoratem, więc będąc dzieckiem, wychowywałam się w przeświadczeniu, że też kiedyś doktorat zrobię. Rodzice bardzo mnie zawsze wspierali, ale nigdy nie sugerowali, w jakim kierunku powinnam się kształcić. Zresztą, miałam taki moment, że fascynowała mnie literatura polska i myślałam nawet, żeby wybrać taką ścieżkę. Zostałam jednak przy fizyce.

Wyjechała pani do USA, będąc na II roku studiów na Uniwersytecie Jagiellońskim.
- Pojechałam tam na praktyki, szkoliłam się pod Chicago. Miałam świetnego opiekuna, który bardzo mnie zmotywował do związania przyszłości z nauką. Magisterkę robiłam w Polsce, ale potem wyjechałam robić doktorat z fizyki eksperymentalnej na Uniwersytecie w Kolonii, w Niemczech.

W Polsce nie miała pani możliwości rozwoju?
- Miałam, ale w Berkeley są one znacznie większe. Badania prowadzone są na dużą skalę, z zastosowaniem urządzeń, do jakich dostęp w Polsce jest trudniejszy. Mniejsze są też u nas nakłady na te badania. Teraz zajmuję się kwestiami mogącymi dać odpowiedź na wiele pytań dotyczących Wszechświata, np. dlaczego właśnie tak wygląda.

Zahacza to trochę o ewolucję, trochę o wiarę.
- Nauka nie jest kwestią wiary. Znamy bardzo dobrze procesy, które spowodowały, że Wszechświat istnieje. Jesteśmy je w stanie zmierzyć, więc symbole, takie jak Adam i Ewa, nie są nam w pracy potrzebne. Praca naukowców poszerza wiedzę o Wszechświecie, odpowiadając na fundamentalne pytania, a z wiarą nie musi się kłócić. Nauka nie odpowie nam bowiem na pytanie, czy istnieje siła wyższa. Może ją natomiast uczynić niekonieczną do opisania natury.

Skomplikowane rozważania...
- Dość ciekawe, gdy można o tym dyskutować z ludźmi z całego świata. To właśnie jest niesamowite w Berkeley, że pracują tam naukowcy z różnych krajów. Mają nieraz zupełnie inne podejście do różnych zagadnień, czym innym się kierują, próbując je rozwikłać. Taka różnorodność jest nauce ogromnie potrzebna.

 

Niedawno uczestniczyła pani w konferencji młodych naukowców w Lindau, w Niemczech, mając okazję podyskutować z prawie 40 noblistami.
- To było niesamowite przeżycie. Przybyło 580 naukowców z całego świata. Spędziliśmy na dyskusjach i panelach naukowych prawie cały tydzień. Otwartość w wymianie myśli jest nieocenioną wartością. Uczestniczyłam w locie zeppelinem z jedną z noblistek z chemii - Adą Yonath. Miałam także okazję brać udział w panelu dyskusyjnym z udziałem trzech noblistów na temat kariery zawodowej w nauce. Słuchało jej prawie 600 osób. Dyskutowaliśmy też na temat zdrowia psychicznego i problemów, na jakie narażeni są naukowcy.

A jakie to problemy?
- Nie wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że kariera naukowca wiąże się z pracą od rana do wieczora, późnymi powrotami do domu, często brakiem rodziny i bliskich, a także brakiem poczucia stabilizacji zawodowej.

Ale pani niedawno wyszła za mąż.
- Mój mąż jest Włochem i również jest naukowcem. Pewnie dlatego jesteśmy razem, bo doskonale się rozumiemy i wiemy, co się z tym wiąże. Nasz tryb życia jest czasem wręcz szalony, ale oboje tkwimy w naukowym świecie i się wspieramy.

Macie dla siebie czas?
- Wyrywamy go uczelni. Ja działam też w stowarzyszeniu wspierającym młodych naukowców, organizującym spotkania także w dla dzieci w szkołach, w celu propagowania nauki. Robimy więc pokazy doświadczeń fizycznych, przybliżając dzieciom skomplikowane zagadnienia. Jeśli chodzi o czas dla bliskich, to znam naukowców, którzy w tygodniu w ogóle nie widują swoich mężów i żon. Spotykają się w weekendy.

Trochę to chore...
- Faktycznie, trzeba znaleźć odpowiedni balans między życiem codziennym a pracą. U nas w domu ja gotuję, bo uwielbiam to robić. Mój mąż natomiast sprząta. W ten sposób dzielimy się obowiązkami. Jednocześnie nadajemy na tych samych falach, bo oboje związani jesteśmy z uczelnią. Dobrze się rozumiemy.

Wyobraża pani sobie mieć męża, który nie jest naukowcem?
- Chyba nie. Ale my nie tylko żyjemy pracą. Mamy także chwile dla siebie. Uwielbiam kino, więc często do niego chodzimy. Lubimy Berkeley, bo to miasto ludzi różnych kultur. Kiedy przyjeżdżamy do Polski, mąż jest zachwycony, bo u mojej babci może zjeść schabowego i pierogi.

A pani często jeździ do rodziny męża, do Włoch?
- Mamy bardzo dobry kontakt zarówno z moimi rodzicami w Płokach, jak i rodzicami męża, mieszkającymi niedaleko Rzymu. Kiedy tam jesteśmy, zawsze muszę zjeść z teściem flaczki po rzymsku. Smakują zupełnie inaczej niż polska potrawa o tej nazwie.

W jakim języku rozmawiają naukowcy?
- W angielskim, to język nauki, dlatego jego świetna znajomość jest niezbędna.

Wróci pani kiedyś do Polski?
- Tego nie wiem. Kiedy człowiek jest w podróży, zaczyna odczuwać, że świat staje się malutki, miejsca niegdyś odległe stają się dostępne, jakby bliższe.

Tęskni pani za rodzinnymi stronami?
- Polska kojarzy mi się głównie z rodziną. Ona jest najważniejsza. Lubię polską tradycję, dlatego nawet będąc w najbardziej egzotycznym miejscu na świecie, zakładam czerwone korale. Życie codzienne i praca wiążą mnie jednak z krajem, w którym mogę się realizować.

Maria Żurek ma 29 lat. Pochodzi z Płok. Skończyła fizykę na Uniwersytecie Jagiellońskim a potem zrobiła doktorat na Uniwersytecie w Kolonii. Obecnie pracuje w Nucelar Science Division, w Lawrence Berkeley National Laboratory, w Stanach Zjednoczonych. Oprócz nauki uwielbia też podróże i kino.

Tekst opublikowany w tygodniku "Przełom" nr 46/2019 r.