Nie masz konta? Zarejestruj się

Do poczytania

Wstawałem po piątej rano, żeby zdążyć na pociąg do Chrzanowa

11.10.2019 14:09 | 0 komentarzy | 20 303 odsłon | Marek Oratowski

W chrzanowskim liceum był na bakier z chemią. Jak reszta klasy - zadania odpisywał od kolegi przezywanego „Ojciec”. Na Andrzeja koledzy mówili „Grabiec”. Pochodzący z Alwerni aktor Andrzej Grabowski opowiada Markowi Oratowskiemu o swoich szkolnych przeżyciach przy okazji świętowania w Chrzanowie 50-lecia matury klasy XI a.

0
Wstawałem po piątej rano,  żeby zdążyć na pociąg do Chrzanowa
Andrzej Grabowski
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Marek Oratowski: Co pan najbardziej zapamiętał z czasów licealnych?

Andrzej Grabowski: To, że wstawałem dziesięć po piątej. Mama mnie budziła i dawała śniadanie. Potem leciałem na pociąg. Dzisiaj to się wydaje wręcz nieprawdopodobne. Wtedy było całkowicie normalne. I nie chcę absolutnie zgrywać kombatanta i człowieka, który miał ciężkie dzieciństwo. Wcale sobie nie krzywdowałem. Każdy, kto chciał się uczyć, musiał to robić. Z Alwerni około dwóch kilometrów szedłem przez las, po bardzo stromej drodze, do Regulic. Tam, na stacji wsiadałem do pociągu, takiego w stylu kowbojskim. To znaczy ze schodami wzdłuż i drzwiami przy każdym oknie. Dzisiaj można takie oglądać w muzeach. Do Chrzanowa dojeżdżałem kilka minut po siódmej. Lekcje zaczynaliśmy o ósmej. W baraku dobudowanym do liceum znajdowały się dwa piece. W zimie ten kaflowy trochę grzał. Drugi, żelazny, taka koza, był rozgrzany do czerwoności i nie dało się przy nim siedzieć. Ale już na szóstej lekcji woda w szklankach zamarzała. Po prostu: to były inne czasy.

Byliście zgraną klasą?

- Nie chcę powiedzieć niczego złego, ale to była trochę taka zbieranina młodych ludzi z całej okolicy. Najwięcej osób mieszkało w Libiążu, trochę uczniów przyjeżdżało z Chełmka, dwie osoby pochodziły z Regulic. Z Alwerni byłem jedyny.

Z kim się pan trzymał najbliżej?

- Siedziałem przez cztery lata w ławce z Leszkiem Kozubkiem. Właściwie straciłem z nim kontakt po maturze. Wiem tylko, że mieszka w Niemczech.

Kto od kogo odpisywał?

- Właściwie wszyscy odpisywaliśmy od Jasia Jastrzębskiego. Mówiliśmy do niego „Ojciec”, bo wyglądał poważnie. Wsławił się tym, że gdy przyszedł dyrektor liceum Julian Cora z pytaniem, co Lenin powiedział o komunizmie, ten od razu odpowiedział, że komunizm to jest władza rad plus elektryfikacja. I dostał bardzo dobrą ocenę. A nam wszystkim opadły szczęki. Zastanawialiśmy się, skąd to wiedział.

Jaką miał pan opinię w szkole - spokojnego, czy rozrabiaki?

- Spokojnego. Zresztą, w całej klasie byłem najmłodszy, bo do szkoły poszedłem w wieku sześciu lat, z ostatnim rocznikiem kończącym szkołę siedmioklasową. Dlatego do matury podszedłem mając 17 lat. A koleżanki i koledzy mieli po 19, bo byli pierwszym rocznikiem szkoły ośmioklasowej.

A te pana talenty aktorskie ujawniły się już w liceum?

- Jakie tam talenty aktorskie (śmiech). Na początku chciałem być księdzem. Dopiero potem postanowiłem dostać się do szkoły teatralnej, w przekonaniu, że są tam ładne dziewczyny. Nigdy w szkole nie występowałem, przy żadnej okazji. Pierwszy raz wiersz powiedziałem właśnie na egzaminie do szkoły teatralnej.

Który przedmiot sprawiał panu największe problemy?

- Na bakier byłem z chemią. Kompletnie jej nie kojarzyłem. A to dlatego, że wcześniej chemii uczyła mnie polonistka, nieznająca się na niej podobnie jak ja. A w liceum chemię miałem z młodą, piękną dziewczyną, która, niestety, zmarła w tym roku. Myślę o Wandzie Budek. Ponieważ mnie lubiła, to jakoś sobie dałem radę. Zresztą, byłem nią zauroczony i potem się zaprzyjaźniliśmy.

Często brał pan udział w spotkaniach klasowych?

- Uczestniczyłem w trzech. Chyba dziesięć lat po maturze spotkaliśmy się wszyscy w Libiążu. Na drugim spotkaniu byłem trochę przejazdem. Wpadłem na nie na chwilę, w nocy. Pięć lat temu, na 45-lecie matury, nie mogłem się pojawić. W tym samym czasie wypadł ślub mojego przyjaciela, Janka Nowickiego, na którym byłem świadkiem. Ale pół roku temu już sobie zarezerwowałem termin na 8 czerwca, więc na 50-lecie mogłem przyjechać do Chrzanowa.

To oznacza, że sentyment do tamtych czasów został?

- Tak. Zadaję sobie pytanie: kiedy, po co i dlaczego te 50 lat minęło? Czy to był taki obowiązek... ? Z przyjemnością zawsze korzystałem z zaproszenia do chrzanowskiego liceum. Choćby przy okazji jego stulecia. Niekiedy, jadąc z Warszawy do Krakowa, zjeżdżam z autostrady w Chrzanowie. Jadę koło cmentarza, a z ulicy Oświęcimskiej skręcam w lewo, w Piłsudskiego, by przejechać koło dawnej szkoły. Zresztą, bardzo sobie też cenię tytuł „Zasłużonego dla powiatu chrzanowskiego”. Noszę pamiątkowy zegarek, na którym jest to wygrawerowane.

 

W spotkaniu klasy XI a, która maturę zdawała w 1969 roku, uczestniczyli: Zdzisław Buczek, Zygmunt Chmielewski, Anna Zawadzka (z domu Ciesielska), Teresa Gałuszka (Drabik), Andrzej Grabowski, Małgorzata Ożana (Jędrzejowska), Maria Siuda (Kania), Jan Kłyk, Kazimiera Zimoląg (Knapik), Zbigniew Kopeć, Zofia Krajewska, Kazimierz Krzemień, Jan Likus, Zbigniew Matlak, Lucyna Dziurzyńska (Mucha), Barbara Dadak (Muniak), Ryszard Niechwiej, Maria Bochenek (Nowak), Jadwiga Dziurda (Palka), Roman Palka, Halina Kwiatkowska (Ryszka), Marek Sadowski i Mieczysława Janowicz (Wójcik)

 

Przełom nr 24/2019