Nie masz konta? Zarejestruj się

Bolęcin

Robert Wall - zawodowiec i pasjonat

18.12.2019 22:31 | 0 komentarzy | 6 634 odsłon | red

O tym, że świat widziany z góry jest piękniejszy, o kwintesencji miłości widzianej na zdjęciach małżeńskich jubilatów i fascynacji spottingiem - fotograf Robert Wall opowiada Alicji Molendzie

0
Robert Wall - zawodowiec i pasjonat
Robert Wall podczas radomskiego Air show
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Jest pan człowiekiem aktywnym. Zawodowo i społecznie. Sprawy Bolęcina, wioski, w której pan mieszka, są dla pana ważne. Znają tam pana?
Robert Wall:
Staram się angażować w sprawy sołectwa, ale nie mogę zrozumieć, dlaczego, gdy zabieram głos, to ciągle traktują mnie w Bolęcinie jak kogoś obcego. Tymczasem ja mieszkam tam z rodziną już 23 lata. Pochodzę, co prawda, z Psar. Tam spędziłem dzieciństwo. Osiem lat. Kolejne szesnaście mieszkałem w Dulowej, ale to było już bardzo dawno. Bolęcin czasem mnie zadziwia. Także jako fotografa.

No to porozmawiajmy lepiej o pana życiu zawodowym.
- Jestem samoukiem. Od 2009 r. mam własną firmę. Śluby, wesela, komunie, uroczystości rodzinne, jubileusze małżeńskie. Nawet pogrzeby. Zdjęcia, filmy, albumy. Robię wszystko to, o czym klient zamarzy, chcąc profesjonalnie utrwalić ważne momenty w życiu.

Na lokalnym rynku jest wielu fotografów.
- Faktycznie, jest nas sporo. Jeśli pyta pani o rywalizację, to owszem, rywalizujemy, ale też współpracujemy. Rywalizacja sprawia, że poziom usług fotograficznych na naszym terenie jest dobry, choć są też osoby działające w tzw. szarej strefie, które ten rynek psują. Są też sytuacje, że zleceń jest wiele, więc się nimi wymieniamy, bo fotograf nie jest przecież w stanie obsłużyć dwóch wesel na raz.

Szczyt imprez weselnych przypada na lato. Wyjeżdża pan latem na urlop?
- Planujemy go z żoną z rocznym wyprzedzeniem. Muszą być dwa tygodnie. W ciągu roku praca zabiera mi bardzo wiele weekendów, no bo wtedy odbywają się wesela i większość uroczystości rodzinnych, które utrwalam jako fotograf. Ale urlop jest ważnym czasem dla mojej rodziny. W końcu nie ma nic ważniejszego od niej, więc z kalendarzem w ręku go planuję. Jestem bardzo rodzinny. Potrafię wyręczyć żonę w prowadzeniu domu, ugotować.

Najważniejsze zdjęcia w pana życiu..?
- Na pewno te okładkowe dla Sztywnego Pala Azji, do krążka na 25-lecie zespołu. Dalej, zdjęcia z koncertów innych wykonawców, na które miałem akredytacje i mogłem być bardzo blisko ulubionych artystów. Jestem mocno przywiązany do biało-czarnej fotografii dziadka z wnukiem, czyli mojego teścia z moim synem Radkiem, z 2010 r. Bliskie są mi zdjęcia ze spektakli chrzanowskiej Nocy Teatru w MOKSiR, którym towarzyszę od kilku lat, i imprez charytatywnych. Ważne jest dla mnie zdjęcie gdańskiego stadionu, sfotografowanego nocą, z drona, zachód słońca w Ustce, zdjęcia lokalnych obiektów, wykonane także z drona i oczywiście fotki spotterskie, te związane z moją najnowszą pasją fotograficzną, zrobione na Air Show w Radomiu.

Skąd się wzięło u pana zainteresowanie spottingiem?
- To moje nowe doświadczenie i pasja zarazem, mająca swój początek na małopolskim pikniku lotniczym. Kilka zdjęć, które tam zrobiłem, spodobało się w środowisku. W tym roku nadarzyła się okazja udziału w radomskim Air Show, na który dostałem akredytację jako jeden ze stu fotografów. Pojechałem tam na trzy dni, z przyczepą kampingową i sprzętem częściowo wypożyczonym na tę okazję (obiektyw z dużym zummem). Najlepsze zdjęcia udało się zrobić dzień przed imprezą, podczas prób, bo była świetna pogoda. Z kilkunastu jestem bardzo dumny. Myślę nawet o kalendarzu z materiałem z tego pokazu, bo wiem, że to wydarzenie przyciąga tysiące ludzi. Wojskowe myśliwce, odrzutowce, pasażerski Drimliner....

Pasja kolejna Roberta Walla to fotografowanie z drona.
- Tak. Od czterech lat. To jest takie nieziemskie spojrzenie na świat. Zwłaszcza nocą. Nocą miasta są puste, ale wspaniale oświetlone.
Duże obiekty o tej porze są na tych zdjęciach robionych z góry niesamowite. Bardzo wdzięcznym terenem do takiego fotografowania jest Śląsk, Katowice, Spodek, katedra, budynek Polskiego Radia, stadion. Tak samo Gdańsk. Moje nocne zdjęcie gdańskiego stadionu spodobało się tamtejszemu prezydentowi. Jest na stronie miejskiej.
Fotografowanie dronem wymaga licencji umożliwiającej fotografowanie miejsc, w których przebywają ludzie, a także znajomości źródeł informacji o aktualnych warunkach (np. droneradar) i przepisów ruchu lotniczego. Lokalnie też takie zdjęcia robię, bo zależy mi, aby coś po sobie zostawić. Utrwalam więc to, co jest tutaj i teraz, aby za sto lat ktoś mógł porównać i stwierdzić, co się zmieniło w Trzebini, Chrzanowie. Sam mało latałem samolotem, ale dzięki zdjęciom z drona odkryłem, że świat widziany z góry jest piękniejszy. Więcej też widać. Malbork, Kraków, Trzebinia, Bolęcin czy Balaton z lotu ptaka są jeszcze ciekawsze. Inne.

Zdjęcia pokazują, że ludzie też się zmieniają, prawda?

- O tak! Często fotografuję bohaterów małżeńskich jubileuszy. Są 50, 60, 65 lat razem. I na kolejnych uroczystościach dostrzegam te fizyczne zmiany, bo sam się zmieniam. Ale to są najpiękniejsze pary. Tak w sobie zakochane. Czasem ukrywają te uczucia, nie zawsze chcą się przytulić na zdjęciu, ale są razem. W ogóle, nie wszyscy ludzie lubią jak się ich fotografuje, źle się z tym czują. Ta okazja jest więc dla mnie dużym polem do popisu, bo mam za zadanie uwiecznić tę kwintesencję miłości. Czasem też zachęcić biorące udział w uroczystości rodziny do tego, by stanęły do wspólnej fotografii, zwłaszcza gdy po medal przychodzi tylko jedno z małżonków. A sama uroczystość organizowana przez gminę jest fajna, bo te pary się znają sprzed lat. Czasem są to ludzie schorowani, ale z tej okazji się mobilizują i przyjeżdżają na uroczystość.

To teraz zapytam o fotografię ślubną.
- Jest też przedślubna, czyli sesje narzeczeńskie, ale skupmy się na tej, o którą pani pyta. Ślub, wesele, a potem sesja w jakimś pięknym miejscu. Najważniejsze są w tym wszystkim oczywiście przeżycia i uczucia, ale też młodzi małżonkowie doświadczają przy tej okazji świadomości bycia celebrytami. Muszą to unieść, by dobrze wyjść na zdjęciach. Sam się wtedy czuję jak fotograf celebrytów. Np. na krakowskim Rynku. Tam takie sesje z udziałem nowożeńców i profesjonalnych fotografów są częste. Są turyści. Często składają młodym życzenia w różnych językach. Trzeba to unieść i trochę być tym celebrytą. Przygotowuję na to swoich klientów. Fotograf też musi się odnaleźć w każdym klimacie i dostosować do każdej sytuacji.

Dobre rady Roberta Walla dla lubiących robić zdjęcia są jakie?
- Jeśli ktoś chce być fotografem świadomym, to powinien poznać zasady optyki, wiedzieć co to perspektywa, kadr. Ta wiedza jest dostępna w internecie. Potem trzeba długo praktykować. Ja się ciągle uczę, obserwuję kolegów i mam świadomość, że każda sytuacja, każde miejsce, pora dnia, to dla fotografującego nowe wyzwanie. Jeśli ktoś chce korzystać z automatu, to też jest wyjście. Taka praktyczna rada: ważne jest, aby fotografować ludzi i przedmioty nie z góry, ale z ich poziomu. Perspektywa jest ważna, zwłaszcza jeśli chodzi o dzieci i rzeczy małe. Ważne jest też tło. Nie może zaburzać tematu zdjęcia.

A jak opanować ogromną liczbę zdjęć, którą każdy z nas robi? Każdy ma przecież, jeśli nie aparat fotograficzny, to komórkę.
- Segregować, wybierając te najważniejsze, i jednak wywoływać. Oczywiście każda kolekcja elektroniczna, także taka na FB, służąca np. celom promocyjnym jest dobra, ale oglądanie zdjęć w fotoalbumie to jest zupełnie inne przeżycie, inny efekt. Warto się potrudzić i dbać zwłaszcza o te rodzinne. Jeśli ktoś stawia jednak na elektronikę, to warto pamiętać, że ona czasem zawodzi; przechowujmy więc zdjęcia na kilku nośnikach.

Wygląda pan na fotografa spełnionego. Jest jeszcze jakaś dziedzina tej sztuki, która chodzi panu po głowie?
- Fotografia makro. Pewnie też spróbuję w dalszej lub bliższej przyszłości, choć nie na wszystko już starcza czasu.
Przełom nr 43 (1368) 30.10.2018