Nie masz konta? Zarejestruj się

Chrzanów

To jest moja historia, ale mogła być twoja

25.03.2021 17:00 | 0 komentarzy | 12 371 odsłon | Bożena Paprot
Z ARCHIWUM TYGODNIKA „PRZEŁOM".
Zaczęło się jak u większości, cały tydzień „coś" po mnie chodziło - paracetamol, coś tam jeszcze. Nie przechodzi - w poniedziałek telefon do przychodni - p. doktor zapisuje antybiotyk, coś antywirusowego - na wieczór temperatura 38,5 i tak do czwartku. W czwartek zaczyna brakować tlenu, zaczynam się dusić.
0
To jest moja historia, ale mogła być twoja
Od prawej: leży p. Irena Piątek - harcmistrz; przy niej ja, obok mnie p. ordynator Rafał Harat, dalej pielęgniarka koordynująca, następnie p. doktor Krzysztof Niemiec.
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas
Telefon po pogotowie. Przyjeżdżają, zabierają mnie do Chrzanowa. Nie ma miejsca. Telefon do Oświęcimia. Też nie ma miejsca. Jest ok. 13.00. Może o 22.00 coś się zwolni. Siedzenie w karetce jest bez sensu. Odwożą mnie do domu.

Na moje szczęście w domu jest jeden z synów (mam ich czterech).
- Nie mamo, do samochodu! - drugi w tym czasie za telefon. Może ktoś pomoże. Podjechaliśmy pod SOR. Czekamy. Akcja szukania pomocy trwa. Przyjmą mnie po godzinie. Na szczęście zabrałam ze sobą koc.
Pobierają wymaz. Czekam. Okrywam się kocem, a i tak mi zimno. Jadę na TK. Prześwietlają. Czekam. Około 1.00 w nocy rozpoznanie - ostre zapalenie płuc + COVID. Jestem przewieziona na 7. piętro - pulmonologia.

Oddział, czyli walcz
Wszystkie osoby wyglądają jak kosmici. Ciała zasłonięte kombinezonami, przyłbice, okulary, rękawice. Tylko oczy zza tych przyłbic i okularów widać - ochrona siebie i nas. Ciężko, gorąco, nawet nie chcę myśleć, że ktoś z nich może mieć problem z pęcherzem - a tu trzeba w tym oprzyrządowaniu wszystko zrobić i to natychmiast, w błyskawicznym tempie.
Pytanie - czy chcę być leczona osoczem? Tak.

Na dyżurze młoda pielęgniarka, która sama przechorowała COVID-a w domu, wypraktykowała na sobie sposoby radzenia sobie w tej chorobie.
- Jak pani może, to położyć się na brzuchu, poduszka zwinięta pod brzuch, żeby płuca się rozszerzały. Akurat nie ma problemu, bo śpię tak w domu, no ale w domu nie podłączono mnie pod aparaturę, która od teraz wraz ze wszystkimi pracującymi na 7. piętrze będzie walczyć o moje życie. Mówiąc wszystkimi, mam na myśli: lekarzy, pielęgniarki, opiekunki i panie sprzątające.

Rano synowie organizują akcję zbierania osocza. Już wiedzą, że nie jest dobrze. Liczy się czas. A ja... leżę i nie mam siły na nic. Trwa akcja! Wokół mnie lekarze zabezpieczeni jak wszyscy, słyszę spokojne, zdecydowane głosy pani doktor Jolanty, pani doktor Magdy, pana doktora Michała, pana doktora Bogdana. Dają mi poczucie bezpieczeństwa. I to w niejedną noc, gdy pochylali się nade mną, żeby poprawić te wąsy tlenowe, żeby sprawdzić, czy wszystko dobrze; wraz z nimi pielęgniarki i opiekunki.

A ja... etap pampersów - nie kontroluję zwieraczy, jeden pampers nie wystarczy, proszę o dwa, a i tak to wszystko zaraz przemoknięte. Panie OPIEKUNKI przychodzą, myją moją pupę, nawet cztery razy w jedną noc; bez grymasu, z delikatnością. Na mój płacz uspakajają.
- No pani Bożenko, nic się nie dzieje - dzisiaj pani, jutro my.
Bezpieczeństwo, ulga - nawet nie wiedzą, jakie to jest dla mnie ważne i pomocne.
Na łóżku obok mnie leży pani Krysia. Łysiutka, jęcząca, pełna bólu postać. Chyba sprawy onkologiczno-covidowe - cierpienie.

Drugie łóżko koleżanka Władzia z sąsiedniej miejscowości, której dziękuję za pomoc.
W nocy z poniedziałku na wtorek mam przetaczane osocze. Z osoczem jest tak, że nawet jeżeli na daną osobę odda je milion ludzi, to jednak podawane jest po kolei - sprawiedliwie.
Pani Krysia obok cierpi. Panie opiekunki ciepłym, współczującym głosem do niej: „Pani Krysiu, może jeszcze łyżeczkę zupki, musisz jeść; oklepiemy cię, będzie wygodniej".

W nocy z wtorku na środę leżę na brzuchu, po czym budzi mnie metafizyczne uczucie - powiew śmierci. Chcę krzyknąć pomocy, nie jestem w stanie wydobyć głosu - panika. W nosie wąsy tlenowe, na rękach ciśnieniomierz, pulsoksymetr. Spokojnie, przekręć się na plecy. Jest, leżę! Mogę nabrać powietrza - żyję.
Następna noc, ok. 3.00 rano, przebudziłam się. Odwracam głowę - parawan. Umysł wypiera myśli - umiera, czy umarła? Jestem głęboko wierzącą katoliczką, ale nie umiałam się w tym momencie modlić.

Koleżanka już poszła do domu, ale zastąpiła ją pani Irenka. Odwracam głowę w jej stronę. Pani Harcmistrz Irenka Piątek. Przez 35 lat była komendantką Hufca w Trzebini. Okazała się cudowną, pełną ciepła osobą, o której nie zapomniały w chorobie jej dzieci, przez te lata w harcerstwie wychowane, tulone, wysłuchane. Boże, jak ona jest dumna ze swoich harcerzy, że tak licznie odpowiedzieli na apel o oddawanie osocza.
I tak dotrwałam do rana.

Rano panią Krysię zabrano. Dla mnie, która tak krótko ją znała, pociechą było to, co widziałam: że w warunkach jakie są, gdzie ludzie umierają samotnie - panią Krysię na 7. piętrze pulmonologii w Chrzanowie otoczono opieką, traktowano z godnością i szacunkiem. Personel zrobił ze swojej strony wszystko.
Rano (2. dzień po podaniu osocza) rozmawiam z jednym z synów i nagle brak powietrza, duszę się, próbuję kaszleć. Jezu, zaraz braknie mi tlenu, mimo że wąsy w nosie. Ręka do gardła - wyszarpnęłam okropną flegmę, która oderwała się od płuc. Ulga, oddech - sposób leżenia młodej pielęgniarki przynosi rezultaty.

Rogalik, czyli nie daj się
W którąś noc nie śpiąc czuję przemożną chęć spowiedzi. Pytam o księdza. Od czasu pandemii nie chodzą po oddziałach; logiczne. Ale za chwilę jedna z pielęgniarek mówi - po drugiej stronie leży ksiądz, którego też dopadł wirus. Jeżeli będę chciała, jest gotowy do posługi. Dobrze.
Ale rano już inne emocje. Zerkam po skosie na niego - słabiutki, nie będę mu zawracała głowy. W następne dni spotykamy się przy łazience, parę słów - sympatyczny, inteligentny człowiek. Po obiedzie wraca przemożna chęć spowiedzi. Proszę o posługę - otrzymuję. Ulga.

Następnego dnia znowu spotkanie. Ksiądz kiwa na mnie, częstuje rogalikiem i... to był jego błąd, bo mnie zaczął wracać apetyt. Ja nie mogłam doczekać się jedzenia, a jedzenie w szpitalu mają pyszne. Boże, jaki makaron z jabłuszkiem, o 5.00 rano o nim myślałam. A czy wiecie jaki dobry jest kefir - o jejku, rozpływa się delikatnie po gardle; poezja.

Wprawdzie niekiedy rano pisałam do moich dzieci: „Witam was serdecznie, kroplóweczka leci, pampersik się napełnia, a ja jestem głodna!" Albo... i tu małe wyjaśnienie. Moja Jedyna Miłość - mój Mąż, od trzech lat nieżyjący Jacek, miał takie powiedzenie: „Zesraj się, a nie daj się". Więc sms: „Witajcie, jest zdecydowanie lepiej, przyznać muszę rację tatusiowi jak mówił - zesraj się, a nie daj się i ja tak dosłownie robię". Na to moja synowa (kocham obie moje synowe, kandydatkę na synową też, moje cudowne wnuki Hanię i Kubusia, i maleńką Helenkę jeszcze u Kasi w brzuchu) - to może jakieś przekąseczki? Nie dziękuję, wystarczy mi to co jest. Ale nie wystarczyło - żona mojego siostrzeńca (cudowna Asia) ratowała mnie tymi przekąskami. Asiu dziękuję.

Następnego dnia, gdy ksiądz poczęstował mnie rogalikiem (połknęłam go w całości - pycha), 6.00 rano, a mnie ssie w żołądku, natręctwo rogalika wraca. Pozwoliłam tylko księdzu zrobić toaletę, staję w drzwiach (w maseczce) - księże, dopiero co się wyspowiadałam, ale chyba muszę jeszcze raz z grzechu przepadlistości. Ma ksiądz rogalika? Miał, dał i dodał delikatny biszkopcik. Hura! Bardzo księdzu dziękuję.

Otoczona opieką, pomocą osób mojego już tak bliskiemu sercu oddziałowi z 7. piętra, zaczęłam wracać do zdrowia. Już powolutku sama poszłam się umyć (pierwszy raz bez tlenu - wytrzymałam 10 minut), a zakres ruchu to było zdjęcie koszuli, pampersa, jako takie umycie i już musiałam wracać. Taki to wysiłek dla organizmu. A jak po dwóch tygodniach umyłam głowę - znacie to uczucie - lekkość, prawie euforia.

Codziennie jest lepiej, siedzę sobie w fotelu pod oknem bez tlenu już godzinę, rozmawiamy z panią Irenką, czekamy na jedzenie (niezmiennie o 8.00), na wizyty lekarzy, którzy zawsze wchodzą z serdecznym: „Dzień dobry, no jak się dzisiaj czujemy" i nie jest to zwyczajowe, rzucone, nieoczekujące odpowiedzi pytanie, tylko autentyczna troska o nas, o nasze zdrowie.
To jest moja historia, ale mogłaby być Twoją...


Informacje o obsadzie. Na pulmunologii pracują osoby z różnych oddziałów. Na 15., aż 11 miało COVID-a. Każdy, kto go przechorował w domu, lżej lub ciężej, wie, że nawet jak pokona chorobę, to jest słaby, musi wypoczywać. 11 pań pracujących na 7. piętrze wróciło szybko do pracy, bo taka była potrzeba, bo są braki kadrowe, bo dla nich to służba i powołanie.
Panie Ordynatorze, ma pan najlepszą załogę - profesjonalną, empatyczną, poświęcającą się, pracowitą. Aż miło popatrzeć, jak razem się wspierają. Ale na tyle, na ile pana poznałam, to wiem, że pan swoją załogę docenia, a oni też wiedzą, że mają jednego z najlepszych szefów.

Dziękuję: Panu Ordynatorowi, doktorowi nauk medycznych Rafałowi Haratowi, lekarzom: doktor Jolancie Kozub, doktor Magdalenie Loręcik, doktorowi Michałowi Płachcińskiemu, doktorowi Bogdanowi Krokowi; pielęgniarkom: paniom Ani z Mętkowa, Jadzi z Wygiełzowa, Magdzie z Chrzanowa, Basi z Płazy, Agacie z Płazy, Dorotce z Chrzanowa, dwóm Beatom z Chrzanowa, Asi z Zagórza, Józi z Balina, Izie z Balina; opiekunkom: dwóm paniom Elom z Chrzanowa, Kasi z Regulic, pani Monice, Eli z Bolęcina, Gosi z Filipowic, Beacie z Chrzanowa; paniom sprzątającym: Ani z Libiąża, Madzi, Ewelince. Jeżeli kogoś pominęłam, przepraszam.

Nie śledzę informacji płynących od rządu, ale wiem, że obiecano dodatkowe pieniądze dla służby zdrowia (nazwijmy: COVID-owej) pracującej w szczególnych warunkach (innym grupom zawodowym zawsze za to płacono). Nie ważcie się Panie i Panowie nie dotrzymać obietnicy, bo będzie to zwykłe skur...... (przeprosiłam księdza).

Zbliżają się święta. Posłuchajcie Państwo piosenki Mirka Breguły „Bądź dobry tak jak chleb".

Archiwum Przełomu nr 49/2020