Nie masz konta? Zarejestruj się

Krzeszowice

W bieganiu najważniejsza jest głowa

25.06.2020 16:00 | 2 komentarze | 5 074 odsłon | Agnieszka Filipowicz

Na trasie jestem zdana tylko na siebie. Od mojej reakcji i decyzji zależy, jak ukończę bieg. To mi się podoba - mówi Anna Chrząścik, ultramaratonka z Krzeszowic, w rozmowie z Agnieszką Filipowicz.

2
W bieganiu najważniejsza jest głowa
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Agnieszka Filipowicz: W zeszłym roku pokonała pani 240 kilometrów w górskim ultramaratonie. Ile lat trzeba biegać i jak ciężko trenować, by pokonać tak olbrzymi dystans?
Anna Chrząścik: Zaczęłam biegać 6 lat temu. Miałam wtedy 36 lat. Wcześniej chodziłam po Tatrach i zaliczałam różne trasy na czas. O rozpoczęciu biegania zdecydował przypadek. Pewnego dnia pojechaliśmy z mężem do Karpacza, do spa. Akurat wtedy rozpoczynała się pierwsza edycja festiwalu biegowego w Karpaczu - 3 x Śnieżka = 1 x Mont Blanc. Patrzyłam na uczestników festiwalu, jak wbiegają na Śnieżkę i pomyślałam - to jest to! Postanowiłam, że w kolejnym roku pobiegnę dwa razy na Śnieżkę.


Słowem - zawzięła się pani...
- Tak. Rok później rozpoczęłam od przygotowań do półmaratonu. To trwało 2 miesiące. Pamiętam, jakim ogromnym wysiłkiem było dla mnie przebiegnięcie 21 km treningowo. Myślałam, że nie dam rady. Ten dystans wydawał mi się nie do pokonania, choć kondycyjnie byłam w dobrej formie, bo przecież dużo chodziłam po górach i sporo ćwiczyłam - od lat prowadzę zajęcia fitness. Kiepsko było u mnie natomiast z wydolnością oddechową. Ale gdy wystartowałam w półmaratonie w Warszawie, osiągnęłam dobry wynik. Przebiegłam 21 km w godzinę i 50 minut. Potem wzięłam jeszcze udział w triathlonie, a w kolejnym roku, zgodnie z postanowieniem - pobiegłam dwa razy na Śnieżkę. To było w sumie 36 km, 2000 m przewyższenia - trudny bieg. Zdobyłam II miejsce. Wtedy doszłam do wniosku, że jestem stworzona do biegów górskich.


Co było dalej?
- Po paru miesiącach przebiegłam maraton w 3 godziny i 50 minut, a dwa tygodnie potem - ultramaraton bieszczadzki. To był mój drugi, górski bieg. Zrobiłam 52 km w 6 godzin.


Czyli złapała pani bakcyla.
- Tak. Wkrótce zrezygnowałam z biegania po asfalcie. Zdecydowałam się wyłącznie na biegi górskie. Półmaratony po asfalcie biegam tylko treningowo.


Wielu biegaczy górskich, gdy zasmakowało w bieganiu po górach, porzuciło na dobre asfalt. W czym tkwi fenomen tego sportu w górach?
- W górach nie biegnie się tylko po wynik. Tam mierzymy się ze swoimi słabościami, demonami. Chodzi o to, by przetrwać i nie zejść z trasy. To najczęściej nie są też biegi masowe.


W zeszłym roku przebiegła pani swój najdłuższy dystans...
Raz w roku wybieram bieg, który jest dla mnie najważniejszy i jemu podporządkowuję wszystkie inne zawody. W zeszłym roku zdecydowałam się na Bieg 7 Szczytów w Lądku-Zdroju na 240 km.


To musiał być nadludzki wysiłek. Ile zajęło pani pokonanie takiej trasy?
- 47 godzin i 31 minut.


Czyli praktycznie dwie doby biegania... Bez snu? To jest możliwe?
- Spałam 15 minut, ale były osoby, które spały po pół godziny czy godzinę. Trzeba pamiętać, że podczas snu biegacza czas nie jest zatrzymywany.


A jaki był limit czasowy na ukończenie biegu?
- 52 godziny.


Jak pani walczy z bólem podczas biegu?
- Tłumaczę sobie, że mnie nie boli. Na biegu w Lądku okazało się, że buty miałam trochę za wąskie. Pod koniec trasy wydawało mi się, że złamałam najmniejszy palec u stopy, bo coś chrupnęło w bucie. Wytłumaczyłam sobie, że to nie mój palec, nie moja stopa. Wyparłam ból i dobiegłam do mety.


Palec był złamany?
- Nie, ale mocno zmasakrowany. Skóra zeszła z niego do mięsa. Dwa tygodnie leczyłam potem stopy - okłady, kompresy. I musiałam chodzić w klapkach.


Pewnie w ultramaratonach takie obtarcia to normalna rzecz?
- Owszem. Na maratonie w Treviso sportowy stanik obtarł mi piersi do krwi. Ściągnęłam go razem z fragmentami skóry. Z kolei w biegu na 130 kilometrów w Szczyrku obtarły mnie majtki. Na 104. km, w punkcie, gdzie czekał na mnie mąż i brat, zażądałam nożyczek. Byli zdziwieni, po co mi one. A ja musiałam uciąć majtki, bo tak mnie obtarły. Teraz mam już przetestowaną bieliznę, która sprawdziła się w biegu na 240 km.


A jak wygląda przyjmowanie pokarmów na długich dystansach?
- Wybierając się na bieg górski, trzeba zaopatrzyć się w przekąski czy suplementy. I oczywiście napoje. Są też punkty odżywcze na trasie. Ja jednak mam problem z jedzeniem podczas biegania. Piję elektrolity. A na punktach odżywczych jem głównie owoce i piję colę. Ona daje mi duży zastrzyk energii.

A sprawa prozaiczna, czyli załatwianie potrzeb fizjologicznych podczas ultramaratonu?
W krzakach. Za granicą, przy punktach, często znajdują się toj-toje. I punkty odżywcze też są lepiej wyposażone niż w Polsce. Miałam porównanie, uczestnicząc w ultramaratonie na Maderze, maratonie w Treviso czy w biegu na Mont Blanc.


Ile kryzysów zaliczyła pani na 240-kilometrowej trasie?
- Ani jednego. Bardzo się obawiałam tego biegu, a w jego trakcie miałam świetne samopoczucie. Na ostatnich
16 km trasy sprintowałam. Zawsze na koniec biegu zostaje mi trochę mocy.


Pewnie przez część trasy jednak też się idzie, a nie tylko biegnie...
Pod strome wzniesienia - owszem.

Podczas biegów w górach zdarzały się niebezpieczne sytuacje, na przykład spotkania z dziką zwierzyną?
- Raz zdarzyło mi się spotkać oko w oko z wilkiem. To było podczas biegu z Krynicy do Komańczy. Biegłam przez las, gdy z zarośli wyłonił się wielki wilk. Byłam sama. On się zatrzymał, ja też. Nie wiedziałam, co zrobić. Jednocześnie denerwowałam się, że czas ucieka, a ja stoję i gapimy się tak na siebie. Powiedziałam „a sio". I sobie poszedł. Najadłam się też trochę strachu podczas biegu na 50 km. Spotkałam się z dwoma dzikami. To było w rejonie Kasiny Wielkiej. Wrócić nie mogłam, bo miałam dobry czas. Więc przyspieszyłam. I zajęłam pierwsze miejsce wśród kobiet.


W biegach górskich co ma większe znaczenie - solidny trening, czy silna motywacja?
- W moim przypadku 80 procent powodzenia na trasie zależy od głowy. Motywacja i wytrzymałość decyduje o wszystkim.


Zdarzają się kryzysy?
- Dwa miesiące po biegu na 240 km wzięłam udział w ultramaratonie bieszczadzkim na 90 km. Teraz wiem, że mój organizm nie zdążył się jeszcze zregenerować po biegu w Lądku-Zdroju. Biegając w Bieszczadach, byłam zła na trasie - że nic nie widać, że jest mgła, że jeszcze tak daleko do mety...


Zadawała sobie pani wtedy pytanie - po co ja to robię?
- Oczywiście. Nawet myślałam o zejściu z trasy. Psychicznie ten bieg mnie jednak przeorał, choć poszło mi dobrze, bo zajęłam III miejsce.


Haruki Murakami w autobiograficznej książce „O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu" opowiedział o swym kryzysie po przebiegnięciu 100 km. Ten stan nazwał bluesem biegacza. Trochę trwało, zanim wydobył się z  psychicznego, biegowego dołka. Taki stan dopadł panią po biegu w Bieszczadach?
- Tak. Miałam przerwę w bieganiu. Nie mogłam się zmotywować do treningu. Pakowałam się na bieg, wychodziłam i wracałam. Jestem osobą zdyscyplinowaną, zawsze działam według planu. Plany treningowe mam rozpisane co najmniej na kilka miesięcy do przodu. To było więc dla mnie dramatyczne doświadczenie.


Udało się pokonać bluesa biegacza?
- Tak, po dwóch miesiącach wróciłam do biegania. Zimą biegam po okolicy - w Miękini, Nowej Górze, Czernej, Paczółtowicach. W weekendy trenuję w Lasku Wolskim. Natomiast wiosną wracam do weekendowych treningów w górach.


Jakie wyzwanie podejmie pani w tym roku?
- Ekstremalny bieg Beskidy Ultra - Trail, na dystansie BUT Challenge, czyli ok. 340 km. Udało mi się znaleźć w gronie 25 zawodników zakwalifikowanych do tego biegu. Limit czasowy dla tej trasy wynosi 85 godzin. To mało, zwłaszcza, że obowiązuje 2-godzinny odpoczynek. A trzeba zdobyć 26 szczytów. Trudność polega na tym, że jest to jednocześnie bieg na orientację. Nie ma wyznaczonej dokładnie trasy, więc ważna jest strategia, by w jak najkrótszym czasie dostać się na szczyt i z niego zbiec. Zaczynając przygotowania do tego ultramaratonu, trenuję według planów opracowanych specjalnie dla mnie przez trenera Ilyę Markova.

Podobno bieganie w ultramaratonach uzależnia. Co panią najbardziej kusi w ekstremalnych biegach po górach?
- To, że w górskim biegu jestem zdana tylko na siebie. To mi się podoba. Że tylko od mojej reakcji i decyzji na trasie zależy, czy i jak ukończę bieg. Lubię to uczucie.


Gdy biegnie się już nie 20, 40 czy nawet 100, lecz setki kilometrów, co dzieje się z organizmem?
- W biegu na 240 km miałam omamy słuchowe i wzrokowe. Wielu ultramaratończyków tego doświadcza. To było w drugiej dobie biegania. Widziałam traktor na zboczu, którego nie było. Słyszałam dzieci, które biegną na trasie, a ich nie było.


Ciekawe, co zobaczy pani na 340-kilometrowej trasie. Może na jakimś szczycie górskim czekał będzie na panią Elvis Presley?
- W trzeciej dobie biegania może być różnie. Też jestem ciekawa, co zobaczę i usłyszę.

 

Przełom 2/2020