Nie masz konta? Zarejestruj się

Babice

Miss z Chrzanowa ratuje bezdomne zwierzęta

16.03.2020 15:00 | 2 komentarze | 7 698 odsłon | Marek Oratowski

Kocha pracę kosmetyczki, konkursy piękności i zwierzęta. Często jest na nogach dwadzieścia godzin na dobę. W tym czasie musi zadbać o dziecko, partnera i bezdomne czworonogi, mieszkające z nimi w bloku. Cieszy ją każdy sukces. W ubiegłym roku została Bursztynową Miss Polski. Z Kingą Stach z Chrzanowa rozmawia Marek Oratowski.

2
Miss z Chrzanowa ratuje bezdomne zwierzęta
Kinga Stach kocha psy i koty. Czasem towarzyszą jej podczas sesji zdjęciowych. FOT. KATARZYNA KOŁUDZKA-ZIĘTEK
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Marek Oratowski: Kiedy najbliżsi dostrzegli, że jest pani kandydatką na modelkę lub miss?
Kinga Stach: Pierwszą sesję fotograficzną miałam w wieku dziesięciu lat. Moja podobizna miała się znaleźć na wizytówkach firmy mojej mamy. Potem zaczęły się zgłaszać inne osoby, prowadzące sklepy, salony fryzjerskie. Tych sesji było więc jeszcze kilka. W konkursach piękności zaczęłam startować jako nastolatka. W 2013 roku zostałam pierwszą Wicemiss Małopolski Nastolatek. W trzeciej klasie liceum zaszłam w ciążę i miałam czteroletnią przerwę, ze względu na macierzyństwo. Prawdę mówiąc, nie zamierzałam wracać do konkursów piękności, ale pod koniec 2018 roku dostałam propozycję udziału w sesji zdjęciowej do kalendarza charytatywnego na rzecz bezdomnych zwierząt ze schroniska w Bielsku-Białej. Kocham zwierzęta, więc się zgodziłam. Potem był konkurs Foto Models. Dostałam się do finału. Pod koniec maja 2019 roku pojechałam do Turcji, gdzie wywalczyłam tytuł Foto Models Internetu. W lipcu były eliminacje do konkursu Bursztynowa Miss Polski. Zostałam pierwszą wicemiss, a w finale tej imprezy, w Ustce, zdobyłam główny tytuł. W tym roku przekażę koronę następczyni i zasiądę w jury tego konkursu.

W ubiegłym roku brałam też udział w eliminacjach do Top Model. Niestety, nie udało mi się dostać do programu. Usłyszałam od organizatora, że jestem zbyt słodka i nie mam „sukowatego wyrazu twarzy".

Piękna chrzanowianka w sierpniu zdobyła w Ustce koronę Bursztynowej Miss Polski.
FOT. KATARZYNA KOŁUDZKA-ZIĘTEK

Niektórzy uważają, że takie programy to targowisko próżności...
- Jak ktoś wygląda i się prezentuje nie jest wcale tak istotne. To ma być show. Oczywiście najlepiej, gdy ktoś i świetnie wygląda, i ma fajną historię. Takie programy są zupełnie inne niż konkursy miss. Te ostatnie to okazja wyjazdu w ciekawe miejsce, poznania fajnych ludzi i poczucia adrenaliny na scenie.

To też chyba forma dowartościowania kobiecego ego.
- Przy okazji, bo jednak każda z nas jedzie tam wygrywać. Jestem więc dumna z wywalczenia tytułu w Ustce, zwłaszcza, że była tam najstarszą z dziewczyn. Zazwyczaj są to 17-18 - latki, a ja mam 24 lata. W branży miss można powiedzieć, że jestem stara. Nic dziwnego, że popłakałam się na scenie.

Utrzymanie takiej figury jaką ma pani, wymaga pewnie wielu wyrzeczeń?
- Jest mi o tyle łatwiej, że genetycznie jestem predysponowana do bycia szczupłą. Jednak to nie oznacza, że mogę jeść i robić wszystko, co chcę. Kocham słodycze, jednak staram się zdrowo odżywiać. Bardzo smakują mi owoce morza. Poza tym pracuję w gabinecie kosmetycznym, więc mam dostęp do wszystkich nowości, a mój partner jest trenerem personalnym, więc kiedy chcę, mogę poćwiczyć pod jego okiem.

No właśnie, jest pani kosmetyczką, jak mama. Od razu pani polubiła ten zawód?
- Gdyby mi ktoś jeszcze cztery lata temu powiedział, że będę kosmetyczką, to bym nie uwierzyła. Chciałam zostać weterynarzem. Jednak z względu na wczesne macierzyństwo, po skończeniu liceum zrobiłam sobie rok przerwy. Wiedziałam, że rozpoczynanie studiów, będąc młodą mamą, to nie jest dobry pomysł. Zrobiłam uprawnienia technika weterynarii. Dotarło jednak do mnie, że ja nie dam rady pracować w tym zawodzie. Nie bałam się zastrzyków, operacji, ani tego, że trzeba się czasem zająć psem po wypadku. W trakcie praktyki w lecznicy najgorsze dla mnie było, gdy przychodzili tam nieodpowiedzialni ludzie ze swoimi zaniedbanymi zwierzętami. Na przykład właściciel psa z guzem, z którego lała się ropa, potrafił powiedzieć, że on dopiero to zauważył, a przecież jego pies cierpiał przynajmniej od dwóch lat. Jestem nerwowa i nie potrafiłam spokojnie wytłumaczyć tej osobie, jaki błąd popełnia. Dlatego nie wiedziałam, co mam ze sobą robić. Kiedyś przyśniło mi się robienie rzęs. Wtedy mój partner mi powiedział: idź na kurs dla kosmetyczek i spróbuj. Okazało się, że to zawód dla mnie. Uspokaja mnie, a na dodatek czas pracy idealnie wpisuje się w mój zagoniony tryb życia.

Jednak dopięła pani swego i opiekuje się też bezdomnymi zwierzętami.
- Tak. Prowadzę w Chrzanowie dom tymczasowy dla szczeniąt i kociąt „Maluszkowe przedszkole". Uratowałam w nim już chyba ok. stu zwierząt.

Jak te psy i koty do pani trafiają?
- Współpracuję z firmami i stowarzyszeniami z całej Polski. Często słyszę w słuchawce „słuchaj, nie mamy co zrobić z psiakami". No więc mi je przywożą. Ale najwięcej bezpańskich czworonogów pochodzi z Chrzanowa i okolic. Zdarza się, że odbieram kilkanaście telefonów dziennie. W ten sposób dowiaduję się, że gdzieś, ktoś znalazł psa lub kociaka. Niestety, nie zawsze jestem w stanie pomóc.

Trzyma pani w domu te zwierzaki?
- Tak, są u mnie, w mieszkaniu w bloku, na 36 metrach kwadratowych. Aktualnie mamy siedem kociaków. Mieszkam w nim też ja, mój partner i niespełna pięcioletni syn. Wstaję o piątej, by to wszystko ogarnąć - wyczyścić kuwety, posprzątać, nakarmić, a także przygotować się do pracy, a dziecko do przedszkola. Gdy w pracy mam przerwę, wracam do domu. Znowu jest karmienie, sprzątanie, czyszczenie, dezynfekowanie. Wieczorem powtarzam te czynności. Nie potrafię jednak z tego zrezygnować i przejść obojętnie nad krzywdą zwierząt. Kiedyś zadzwoniła do mnie koleżanka z informacją, że w Zagórzu, w środku lasu, ktoś wyrzucił szczeniaka. Przestraszonego, brudnego, wychudzonego. Zgodziłam się, by go przywiozła. Zajął się nim zaprzyjaźniony weterynarz. Trzeba go było odrobaczyć, podtuczyć. Potem przyszedł etap socjalizacji - nauka funkcjonowania w domu, kontaktu z człowiekiem.

Ktoś dopłaca pani do opieki nad bezdomnymi zwierzakami?
- Utrzymujemy je z własnej kieszeni. Co pewien czas organizujemy zbiórki na maty, karmę i weterynarza. Raz się udają, innym razem nie.

Pani partner jest wyrozumiały...
- Tak, choć na początku miał duże obiekcje. Nigdy w życiu nie skrzywdziłby zwierząt, ale też ich specjalnie nie kochał. Stopniowo zmieniał to nastawienie i już udało mu się uratować kilka zwierzaków.

A jak syn reaguje na zwierzyniec wokół?
- Dobrze, bo ze zwierzętami jest od zawsze. Ma w sobie ogromną empatię. Choć zdarza się, że na przykład znajduje zgryzioną zabawkę. Nie jest łatwo mieć przy pięciolatku tyle czworonogów. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym narazić moje dziecko na jakąś nieprzyjemność, związaną z odchodami czy zapachem. Poza tym jestem pedantką. W moim domu musi być zawsze czysto i pachnąco.


Przełom 36/2019