Nie masz konta? Zarejestruj się

Do poczytania

Podróż mniej więcej terminowa

14.08.2019 15:42 | 1 komentarz | 5 959 odsłon | Marek Oratowski

Na rowerowym liczniku mają ponad 6 tysięcy kilometrów. Zostawili dom, pracę, sprzedali samochód i inne rzeczy, żeby podróżować rowerem po świecie. Barbara i Paweł Löfflerowie z Chrzanowa aktualnie są w Bangkokou. O swojej wyprawie opowiedzieli Markowi Oratowskiemu.

1
Podróż mniej więcej terminowa
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Marek Oratowski: Jak się poznaliście?
Barbara Löffler: Na pierwszym roku studiów, na kierunku logistyka i transport. Jesteśmy razem już dziesięć lat. Rok temu się pobraliśmy.
Paweł Löffler: Basia pochodzi z Chrzanowa. Ja mieszkałem w Radomsku. To miasto w województwie łódzkim, między Częstochową i Piotrkowem. Na ostatnim roku studiów wyjechaliśmy na rok do Hiszpanii, w ramach unijnego projektu wymiany studenckiej Erasmus. Wróciwszy do Polski, znaleźliśmy pracę w swojej branży. Po czterech latach siedzenia za biurkiem postanowiliśmy się wybrać na drugi koniec świata.

Dlaczego podróżujecie na rowerze?
Barbara: Paweł zawsze lubił jazdę na rowerze, ale ograniczał się do lokalnych przejażdżek. Ja zawsze kochałam podróżować gdzieś dalej. Wyjeżdżać za granicę, poznawać innych ludzi i ich kulturę. Połączyliśmy te dwie pasje. Poza tym, podróżując na dwóch kółkach, można więcej zobaczyć. Po drodze wiele się dzieje.
Paweł: Podróżowanie to jest wielka improwizacja. Teraz jesteśmy w Tajlandii. A jeszcze kilka miesięcy temu planowaliśmy wyprawę po USA i Kanadzie. Rower na pewno daje nam niezależność. Gdy podróżujemy samolotem, a nawet samochodem, jesteśmy ograniczeni terminami, a wiele rzeczy nam umyka. Teraz w drodze jesteśmy od 24 października ubiegłego roku. To ważna data, bo właśnie w tym dniu, dziesięć lat temu, zaczęliśmy być razem.

Gdzie byliście w ciągu tych ponad sześciu miesięcy?
Barbara: Najpierw polecieliśmy do Australii. W Adelajdzie spędziliśmy pięć dni. Potem na rowerach przejechaliśmy do Sydney. To około 2,5 tysiąca kilometrów. Kolejnym przystankiem była Nowa Zelandia, którą zjechaliśmy z południa na północ. Drugie 2,5 tysiąca kilometrów. Planowaliśmy odwiedzić USA i Kanadę. Jednak stwierdziliśmy, że potrzebujemy przerwy od zachodnich krajów, na rzecz mniej cywilizowanych miejsc. Stąd decyzja o wyruszeniu do Azji. W połowie marca wylądowaliśmy w Singapurze. Potem przejechaliśmy całą Malezję. Teraz zwiedzamy Tajlandię. Na liczniku mamy już ponad 6 300 km.

Podziwiam, tym bardziej, że na zdjęciach widziałem, jak macie obciążone rowery.
Barbara: Mamy po cztery sakwy, a w nich ubrania, picie, jedzenie. A Paweł dodatkowo ma jeszcze namiot.
Paweł: Do tego dochodzą torby na kierownicę. Mamy w nich m.in. nasze aparaty fotograficzne, żeby były zawsze pod ręką. Same rowery trekkingowe ważą ponad 15 kg, bo mają stalowe ramy i widelce. Z sakwami ważą między 30 a 40 kg. Chcieliśmy mieć sprzęt, który gwarantuje jak najmniej awarii na trasie.

Domyślam się, że mimo wszystko nie obyło się bez napraw?
Paweł: Do tej pory mieliśmy trzy przebitki, w krótkim czasie. Ale to dlatego, że w Malezji i Tajlandii na poboczach leży wiele szkieł i łatwo złapać gumę. Pamiętam też takie zdarzenie, gdy jechaliśmy w Nowej Zelandii jakimś polem, między owcami. Do najbliższego miasta mieliśmy 40 km. No i wtedy pękła mi linka od przedniej przerzutki. Napedałowałem się wtedy strasznie. Basia, jadąca z tyłu, miała śmieszny widok.
Najpiękniejsze miejsca, jakie widzieliście do tej pory, to...
Paweł: W Australii zdecydowanie Great Ocean Road, malownicza droga biegnąca przy wybrzeżu oceanu. Jechaliśmy nią kilka dni, bo ma prawie trzysta kilometrów długości. Są wzdłuż niej 50-metrowe urwiska, do tego spienione fale, błękitna woda.
Barbara: W Nowej Zelandii, dokąd przylecieliśmy z Australii, nie mogłam przez pierwsze dni patrzeć przed siebie. Jechaliśmy południem tej wyspy, między polami i jeziorami. Bardzo spektakularna okazała się Zatoka Milforda. To takie nowozelandzkie fiordy, podobne do tych norweskich. Jechaliśmy też The Timber Trail. To trasa prowadząca po lasach, przystosowana głównie dla rowerów górskich, pełna korzeni i kamieni. Ścieżki są bardzo wąskie. Właściwie zapuszczają się tam jedynie rowerzyści. Dlatego biwakowaliśmy w zupełnej pustce. Tam właśnie byliśmy, jak dotąd, najbardziej osamotnieni. W dzień towarzyszyły nam świerszcze, w nocy gwiazdy. Ale na drugim biegunie, w Nowej Zelandii, byliśmy też w bardzo zatłoczonym miejscu, zwanym Tongariro Crossing, znanym z filmu „Władca Pierścieni". Akurat gdy tam przyjechaliśmy, spadł śnieg i ten bardzo uczęszczany szlak został zamknięty. Widoki piękne, ale ruch jak w Dolinie Chochołowskiej na krokusach lub nad Morskim Okiem.

Nocujecie wyłącznie pod namiotem?
Barbara: Na Antypodach z reguły tak było. Odkąd jesteśmy w Azji, nocujemy raczej pod dachem. Czasem w ciekawych miejscach, jak świątynia buddyjska. W Azji nie ma pól kempingowych, ale można rozbić namiot na dziko. Często korzystamy z gościny miejscowych gospodarzy, użyczających noclegu i miejsca przy wentylatorze.
Paweł: Korzystaliśmy też z gościny poznanych rowerzystów. Zwłaszcza w Malezji, gdzie jest bardzo wielu rowerowych entuzjastów. Znajdowaliśmy ich głównie przez portal warmshowers.org. To organizacja cyklistów goszczących się wzajemnie w różnych krajach na całym świecie.

Jak się dogadujecie z Azjatami?
Paweł: Mamy włączone słowniki w telefonach. W Malezji ludzie znali podstawowe słowa po angielsku. W Tajlandii jest już trudniej.

Mają tam jakieś skojarzenia z Polską?
Paweł: Australijczycy i Nowozelandczycy wiedzieli, gdzie jest Polska. W końcu, najwyższy szczyt Australii to Góra Kościuszki. Niektórzy nawet zadawali trudne pytania, związane z naszą historią. Z naszych rodaków znali głównie Lecha Wałęsę. W Azji jesteśmy często pierwszymi Polakami, których ci ludzie spotkali. Na tym kontynencie najbardziej rozpoznawalny jest Robert Lewandowski, bo jest tu wielu kibiców piłkarskich.

Spotkaliście rodaków albo polskie ślady?
Paweł: Tak. W Pahiatua, na północy Nowej Zelandii, odwiedziliśmy były obóz dla polskich dzieci, deportowanych w głąb ZSRR. Z Armią Andersa przyjechały do Iranu, skąd trafiły z opiekunami do Nowej Zelandii. Jest tam pomnik i tablica upamiętniająca ich pobyt.
Barbara: Tam też spotkaliśmy naszych rowerzystów. Na jednym z kempingów dostrzegliśmy tandem polskiej firmy. Zastanawialiśmy się, czy to rodacy, czy może Włosi, też jeżdżący z sakwami firmy „Crosso", w przekonaniu, że to ich własny produkt. Okazało się, że to para z Warszawy, jadąca tą samą trasą, ale w odwrotnym kierunku. Po kilku miesiącach super było znów usłyszeć polski język.

Czym jest dla Was ta podróż?
Paweł: Cel naszej podróży zawiera w sobie nazwa naszego bloga: 2findthepath. To znaczy: szukanie swojej drogi, najlepszy sposób na sprawdzenie siebie. Zadajemy sobie też pytanie, czy chcemy robić to dalej. Ta podróż weryfikuje nasze myślenie i stereotypy. Pokazuje, na przykład, że na świecie jest wielu dobrych, serdecznych ludzi.

Co Was na świecie najbardziej zaskoczyło?
Paweł: W Australii zszokowała nas liczba otyłych ludzi. Widać, że nie tylko kulturowo gonią Stany Zjednoczone.
Barbara: Robiąc sobie kilkudniowe przerwy, w niektórych australijskich miasteczkach, jeździliśmy bez bagaży na rowerach lub spacerowaliśmy. Żyjący tam ludzie dziwili się temu, bo przecież wygodniej jest poruszać się samochodem. Za to w Azji na widok naszego rowerowego duetu wszyscy przyjaźnie machają. Doceniają, że byliśmy w stanie zostawić dom, pracę, sprzedać samochód i inne rzeczy, które mieliśmy, by podróżować po świecie.

Jak długo potrwa Wasza podróż?
- Nasza podróż jest tylko mniej więcej terminowa, bo istnieje bardzo ogólny plan powrotu do Polski w roku 2020. Fundusze na razie starczają. Cieszymy się, że ta droższa część świata jest już za nami.