Nie masz konta? Zarejestruj się

Ludzie

Babcia Maria - przyjaciółka

09.10.2008 12:16 | 1 komentarz | 3 828 odsłony | red
Tego Lenina to chyba właśnie babcia wymodliła mi na maturze - Katarzyna Kula do dziś kręci z niedowierzaniem głową. Tak długo żaliła się babci na kłopoty z językiem rosyjskim, że ta wreszcie huknęła: Spokój dziecko! Zobaczysz, dostaniesz dobre pytanie!
1
Babcia Maria - przyjaciółka
Maria Surówka 3.06.1908 - 9.09.1985
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Tego Lenina to chyba właśnie babcia wymodliła mi na maturze - Katarzyna Kula do dziś kręci z niedowierzaniem głową. Tak długo żaliła się babci na kłopoty z językiem rosyjskim, że ta wreszcie huknęła: Spokój dziecko! Zobaczysz, dostaniesz dobre pytanie!
Babcia Katarzyny, Maria Surówka, jak przystało na noszącą to nazwisko kobietę, potrafiła być surowa i zasadnicza, jak mało kto. Ale była też najlepszą przyjaciółką w razie kłopotów. Świetną gospodynią w domu, a nade wszystko wyśmienitym pedagogiem z powołania. Zostało po niej parę mebli, kilka pamiątkowych broszek, zdjęć i wspomnień, przechowywanych w sercu niczym skarb.

Dom przy ul. św. Małgorzaty
Władysław Prostak był murarzem. Jego żona, Marianna, zajmowała się już trójką pociech: Bronią (ur. 1898 r.), Staszkiem (ur. 1900 r.) i Jasią (ur. 1906 r.), gdy dwa lata po najmłodszej córce urodziła się następna. Maria miała szczęście, bo pogoda tego trzeciego, czerwcowego dnia, była już bardzo ładna. Jakby słońce właśnie dla niej zaświeciło. Wynajmowane na ul. Świętokrzyskiej mieszkanie dla tak dużej gromadki Prostaków szybko jednak zrobiło się za ciasne.
- W 1908 r. postanowili kupić działkę pod budowę domu. Nie było im łatwo, bo pradziadek, jako murarz, miał wtedy zwykle tylko prace sezonowe - Katarzyna patrzy na wyblakłe zdjęcia.
Loewenfeld sprzedał im teren przy ulicy, noszącej niegdyś imię św. Małgorzaty, a obecnie Sokoła. Do dziś mieszkają tam ich przodkowie.
Niczym jednak Prostakowie zakończyli budowę domu, w 1912 r. na świat przyszła jeszcze jedna córka, Helenka.
- Biednie im się żyło. Dlatego mieszkali w suterynie, a parter wynajmowali ludziom - Katarzyna nie ukrywa, że losy rodziny łatwe nie były.

Stawiała na wykształcenie
Niedzielny obiad. Dzieci siedzą za stołem, wiosłując ze smakiem zupę. Dwie dziewczynki spoglądają na talerze z kawałkami mięsa. Wiedzą, że to rarytas, a na poniedziałek do kanapek niewiele będzie można spakować. Chowają więc smakołyk, by na następny dzień w szkole móc poczuć w ustach smak niedzielnego obiadu.
- Ile razy słuchałam, jak w wysokich, pełnych butach biegały, nawet gdy ciepło było. Chodziło o to, by nie było widać pocerowanych rajtuz - wspomina Katarzyna.
Prababcia Marianna była osobą ambitną, więc niemal chorobliwie robiła wszystko, aby dzieci dobrze się uczyły. Wiedziała, że dziewczynki z biednej rodziny nie będą nigdy świetną partią do małżeństwa. Stawiała więc na ich wykształcenie. Nie dożył jednak radości weselnych syn Staszek. Zmarł na gruźlicę kilka dni przed swoimi 20. urodzinami.

Z Chrzanowa do Krakowa, a potem na Śląsk
Zawierucha pierwszej wojny szczęśliwie ominęła dom Prostaków. Choć dziewczynki uczyły się pilnie, start w dorosłość był dla nich nie lada wyzwaniem.
- Chrzanowskie seminarium nauczycielskie było w tym czasie elitarne. Przyjmowano tam najchętniej panny z bogatych domów. Babcia Maria razem z siostrą Jasią, rozczarowane klimatem Chrzanowa, dojeżdżały do szkoły w Krakowie - opowiada wnuczka.
Jako młoda nauczycielka, Maria postanowiła wyjechać na Śląsk. Tam, dla początkujących pedagogów, warunki były lepsze, niż w rodzimej Małopolsce. Wylądowała w Chorzowie-Hajdukach.
- Opowiadały z Jasią, że dopóki były niezamężne, ucząc na terenach poniemieckich, mogły dostawać specjalny dodatek do wypłaty. Długo więc czekały z pójściem za mąż - filuternie uśmiecha się Katarzyna.

Urok Stanisława
A miłość była tuż, tuż. W tej samej szkole, co Maria, pracował przystojny Stanisław Surówka. Wydatne czoło, orli nos, włosy blond. Zawadiackie iskierki w oczach, ogromne poczucie humoru, no i ten urok!
- Dobrze, że zbyt długo ze ślubem nie zwlekali, bo pewnie i mnie wtedy nie byłoby na świecie - Katarzyna wyciąga pożółkłe zdjęcie nauczycieli w chorzowskiej podstawówce. Maria, uśmiechnięta, w pierwszym rzędzie, Staszek w ostatnim. Niby daleko siebie, ale w sercu blisko.
Ślub wzięli w 1938 r. Pan młody, jako oficer rezerwy, wystąpił w mundurze.
- Zwyczajnie nie mieli pieniędzy, więc i garnituru nie było - przyznaje Katarzyna.
We wrześniu 1939 r. wybuchła wojna. Dziadek Staszek wylądował w oflagu.

Nigdy już niczyją żoną
- Ciotka Hela pracowała wtedy w krakowskim szpitalu. Rodzina postanowiła, że dziecko Marii, Barbara, przyjdzie na świat właśnie tam. O ironio, kobietom pomogli Niemcy. Zabrali je na wóz i przewieźli do Krakowa. Opowiadały potem, jak częstowali je żółtym serem - Katarzyna wspomina zasłyszane historie.
Młodzi Surówkowie długo się szczęściem nie cieszyli. Jakimś sposobem udało się Staszka wyciągnąć z oflagu, ale niepokorny duch, ciągnął go do niebezpieczeństwa. Współpraca z partyzantami szybko zakończyła jego życie.
- Wpadli w Krakowie, na ul. Krowoderskiej. Słuch po nich zaginął. Bardzo długo babcia poszukiwała go. Wreszcie znalazła świadka. Na tej podstawie uznano go za zmarłego. Wszystkich prawdopodobnie wywieziono do Oświęcimia. Ale jeszcze wiele lat po wojnie Maria szukała męża. Nigdy później nie została już niczyją żoną.

Do domu nad Chechłem
Dom zastygł w ciszy, a wszyscy dawno już poszli spać, gdy nagle załomotały drzwi. W progu stanęli Niemcy. Kazali spakować rzeczy i wychodzić.
- Wysiedlili rodzinę do któregoś domów nad Chechłem u państwa Zielińskich. A do rodzinnego domu zakwaterowali Rumunów. Nazywali się Dąbrowscy i zajmowali się krawiectwem - opowiada Katarzyna.
To od nich potem odkupiono część starych mebli. Zostawili je, gdy zakończyła się wojna i czas było opuścić dom Prostaków. Niektóre stoją jeszcze, przypominając o wojennych losach. Styczniowy mróz trzymał mocno, gdy z początkiem 1945 r. Marianna z siostrą biegały tam i z powrotem z Kościelca na ul. Sokoła, obawiając się o pozostawiony tam dobytek. Wreszcie udało im się wrócić w stare, rodzinne kąty.

Miała u ludzi poważanie
Szczupła kobieta z paczką pod ręką maszeruje w kierunku Libiąża. Wychodzi z domu, gdy jeszcze świta. Idzie do pracy. Jako nauczycielka w szkole, ma u miejscowych ludzi poważanie. Lubią ją i nieraz wspierają. Wiedzą, że wdowa. Mimo że jeszcze trwa wojna, czasem ktoś wetknie jej niewielką bańkę z mlekiem albo kawałek domowej roboty masła. A ona, wbrew zakazom, opowiada maluchom o zasadach języka polskiego, o polskiej historii.
- W szkole nr 3 w Chrzanowie było wtedy miejsce, gdzie zbierano ludzi i wywożono na roboty. Nie wiem, jakim sposobem babcia z moją mamą tam się znalazły, w każdym razie uratował je jeden maszynista, Olek z Fabloku. Potem słyszałam, że się kochał w Marii, ale nawet ten czyn nie ogrzał jej serca dla mężczyzny - dziwi się wnuczka.
Wbrew pozorom Maria nie była jednak odludkiem. Miała całe grono znajomych, a na jej imieniny schodziło się mnóstwo przyjaciół.
- Wesołość i energia. Zasadniczość i surowość tylko wtedy, gdy faktycznie ktoś nabroił. Po wojnie babcia rozpoczęła pracę w chrzanowskiej SP 3. Ogromnie ją lubiła, bo zajęcia z dziećmi sprawiały jej dużo radości.

Historia lubi się powtarzać
- Wszyscy najbardziej bali się, że do domu dokwaterują im obcych ludzi. Ale Marii, jako nauczycielce, przysługiwał dodatkowy pokój. Pradziadek pracował wtedy jeszcze w Stelli, ale zmarł w 1955 r. Trzy lata później dołączyła do niego Marianna - Katarzyna spogląda w rodzinne dokumenty.
Babcia, jak zawsze pełna energii, pracowała w szkole. Po lekcjach często przychodziły do niej dzieci, by pomogła zrozumieć to, co jeszcze nie do końca zrozumiałe. A Barbara szybko rosła. Nigdy nie miała kłopotów z nauką, więc gdy skończyła liceum, bez trudu dostała się na studia. Skończyła pedagogikę.
- I dostała pracę w tej samej szkole, co babcia. Historia lubi się powtarzać, bo mama również w szkole poznała swojego przyszłego męża, Wincentego Bodziocha. Wszyscy jej zazdrościli, gdy podjeżdżał po nią na swoim motorze. Wtedy to było coś - stuka palcem z zdjęcie Katarzyna, która przyszła na świat w rok po ślubie, w 1966 r. Wtedy też Maria postanowiła przejść na emeryturę.

Całą noc z igłą w ręce
- Ech, gnało ją po świecie. Każde wakacje spędzała w innym miejscu. To Bułgaria, to Włochy, Hiszpania. Z siostrą Bronią jeździły niemal bez przerwy. Uwielbiały podróże! - przyznaje wnuczka. Odkąd się urodziła, była babcinym oczkiem w głowie. Choć nieraz obawa przed srogim spojrzeniem Marii mroziła jej entuzjazm, kochała ją ogromnie. Bo, gdy potrzebny był fartuszek na zajęcia techniczne, babcia potrafiła całą noc spędzić z igłą w ręce, żeby na rano był gotowy.
- A jak śpiewała! Była ogromnie muzykalna, nawet na fisharmonii grała.
Święta były więc dla rodziny wyjątkowo piękne. Muzyka, śpiew, no, i te smakołyki babci Marysi! Na stole zawsze był domowej roboty pasztet, chrzan i mnóstwo marynat. Specjalnością Marii były gruszki i śliwki w specjalnej zalewie. Do dziś Katarzyna pamięta ich smak. To właśnie po babci odziedziczyła zamiłowanie do gotowania.
- Maria była prawdziwą przyjaciółką. Kiedy zmarła jej siostra, Bronia, chodziłyśmy razem do kina. To chyba ona wymodliła mi na maturze z języka rosyjskiego pytanie o Lenina. Jego życiorys znałam dosyć dobrze. Ale wtedy huknęła tylko: Spokój, dziecko! Dla niej nie było rzeczy niemożliwych. Rok 1985, gdy zdawałam mature, był dla niej jednak bardzo trudny. Zmarła 9 września - kończy opowieść Katarzyna.
Maria Surówka spoczęła na chrzanowskim cmentarzu, obok swojej siostry i rodziców.
Ewa Solak

Przełom nr 41 (857) 8.10.2008