Nie masz konta? Zarejestruj się

Ludzie

Między początkiem a końcem dnia

04.02.2009 15:44 | 0 komentarzy | 16 518 odsłon | red
W parafii powinno wszystko grać, jak w dobrze prosperującej firmie. Żaden kapłan nie powinien jednak zapominać, że najpierw jest księdzem, a dopiero potem może być sprawnym menedżerem – mówi ks. Leszek Garstka, proboszcz z Poręby Żegoty.
0
Między początkiem a końcem dnia
Ksiądz Leszek Garstka
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

W parafii powinno wszystko grać, jak w dobrze prosperującej firmie. Żaden kapłan nie powinien jednak zapominać, że najpierw jest księdzem, a dopiero potem może być sprawnym menedżerem – mówi ks. Leszek Garstka, proboszcz z Poręby Żegoty.

Łukasz Dulowski: Lubi ksiądz rano pospać?
Leszek Garstka: - Ano tak! Jestem raczej sową, więc wolę pracować w nocy. Obudzenie mnie o piątej rano, żebym się czegoś nauczył, nigdy nie wchodziło w grę.

Niestety, zwykle wstaję o szóstej piętnaście, szóstej dwadzieścia. Trzeba się jakoś pozbierać na pierwszą mszę o godzinie siódmej, a wcześniej jeszcze brewiarz odmówić, bo potem, przez różne niespodzianki dzienne, może zabraknąć na to czasu.

Co ksiądz lubi najbardziej na śniadanie?
- W ogóle jem niewiele. Lubię natomiast jajecznicę. Zazwyczaj pani gospodyni pyta mnie i wikarego księdza Stanisława, co chcemy, jednak specjalnych zamówień nie mamy.

Przenieśmy się na chwilę do czasów dzieciństwa, do okresu karnawału.
- No cóż, chodziłem kiedyś na zabawy, ale bardziej związałem się z młodzieżą oazową. Może dlatego, że kościół stał po sąsiedzku. Ojciec był organistą w podkrakowskich Zielonkach, więc mieszkaliśmy w tamtejszej organistówce.

Tata prowadził słynną orkiestrę parafialną, w której grałem na klarnecie i bębnie. Wystąpiliśmy między innymi 8 czerwca 1979 roku podczas pierwszego spotkania papieża z młodzieżą na Skałce.

Te doświadczenia dzieciństwa i wczesnej młodości chyba jakoś tłumaczą założenie sutanny.
- Tak postanowiłem na pierwszym roku studiów historycznych na Uniwersytecie Jagiellońskim. W życiu jest zawsze tak: gdy człowiek czuje się nie do końca swojsko w danych butach, to zaczyna się zastanawiać, czy nie przymierzyć innych. Moja rusycystka z liceum, gdy się o tym dowiedziała, stwierdziła, żebym sobie z niej nie kpił, bo szkołę już skończyłem.

To znaczy, że dokuczał ksiądz nauczycielom?
- Nie, ale w teatrze szkolnym miałem artystyczny pseudonim Diabeł. Wynikał raczej z temperamentu.

Czy miał ksiądz swojego idola?
- Jest nim Marek Emilowicz, mój profesor historii z V LO w Krakowie, Polak z krwi i kości. Uczył nas patriotyzmu, śpiewania, a przede wszystkim prawdziwej historii. Zresztą, po wojnie przebywał, jako więzień, w Centralnym Obozie Pracy w Jaworznie. To on końcem lat siedemdziesiątych mówił otwarcie między innymi o Katyniu.

Jaki powinien być ksiądz, żeby polubiła go młodzież?
- Oczywiście, nie może się izolować od problemów młodych ludzi. Po drugie – w moim przekonaniu – duża dawka tolerancji przynosi ujemne efekty. W zamian proponuję więcej cierpliwości, ale też, jeśli ktoś robi źle, mówienie mu o tym prosto w oczy. To pomaga, bo nie pozostawia człowieka sam na sam z jego błędami. Ksiądz musi być po prostu umiejętnie asertywny.

Ksiądz-kumpel nie wchodzi zatem w grę.
- Młodych należy lubić, ale nie schodzić do ich poziomu. Oni mają wielu kumpli, ksiądz nie powinien dołączać do tego grona.

Jak ksiądz traktuje swój przedmiot, czyli religię?
- Na pewno nie jako najważniejszy w hierarchii wszystkich przedmiotów szkolnych, ale też jako istotny w procesie kształtowania światopoglądu i charakteru. Światopogląd młodego człowieka wyrobi się bowiem tylko wtedy, gdy dostarczy mu się materiału, z którego może wybierać.

Z jednej strony ma, na przykład, prawdę w postaci ewolucjonizmu, z drugiej – prawdy biblijne. Chodzi o to, żeby na podstawie wiedzy z biologii i teologii stworzyć właściwy obraz, łącząc te dwie sfery; żeby nie doprowadzić do skrajnego myślenia, że albo pani od biologii jest głupia, albo ksiądz. Poza tym traktuję swój przedmiot bardzo poważnie, choćby dlatego że od 1997 r. biorę pieniądze za jego nauczanie. Nie daję dobrych ocen tylko za to, że ktoś przychodzi na lekcje.

Słyszałem o takim księdzu, który niesfornych gimnazjalistów straszył piekłem.
- Piekło to żaden argument (śmiech).

Oprócz pracy w szkole jest jeszcze, a może przede wszystkim, parafia. Czy jej funkcjonowanie można przyrównać do firmy?
- Z administracyjnego punktu widzenia – tak. Ze skrzynki pocztowej wysypują się rachunki za wodę i prąd, wezwania, przypomnienia. Są pracownicy, za których proboszcz odpowiada. Są podatki. Wreszcie remonty. To wszystko trzeba dobrze zaplanować, żeby się nie pogubić.

Wśród stałych kosztów są też podatki płacone do kurii.
- Między innymi ryczałty na misje i budownictwo sakralne. Parafie pomagają utrzymywać seminaria oraz Papieską Akademię Teologiczną w Krakowie.

Mniejsze parafie, poniżej sześciuset osób, są zwalniane z opłat kurialnych. Kuria pomaga im ponadto, na przykład zimą, płacić rachunki za ogrzewanie.

Parafie muszą zatem zadbać o siebie, ale również odprowadzać regularnie różne płatności. Czy składki wiernych wystarczają na to wszystko?
- Nie ma innego wyjścia. Na razie w Polsce nie jest źle z hojnością. Ludzie muszą mieć tylko świadomość, że kościół to nie prywatna firma proboszcza; że także oni odpowiadają za świątynię. I tak jest, jeśli żyje się z nimi w zgodzie; jeśli widzą, że dawane przez nich datki idą na konkretne cele.

Należy też podkreślić, że każdy ksiądz w Polsce, pracując w danej parafii, płaci zryczałtowaną stawkę za swoje zakwaterowanie i wyżywienie.

Z czego?
- Z pieniędzy otrzymywanych za posługę kapłańską oraz z pensji nauczycielskiej.

Parafie coraz częściej nawiązują bliskie kontakty z prywatnym biznesem. To owocuje pomocą, niekoniecznie pieniężną.
- Ostrożnie podchodzę do tego rodzaju współpracy. Bardziej na zasadzie: kto ma dobre chęci, niech wspomaga.

Jakie jest w tym temacie oficjalne stanowisko Kościoła?
- Kuria nigdy nas nie zachęcała, żebyśmy na siłę szukali pomocy prywatnego biznesu. Ceni jednak każde dobrowolne wsparcie.

Kontakty z politykami?
- Trzeba budować wszelkie lobby. Nie wiążę jednak tego z konkretną frakcją polityczną. Jestem w danej parafii między innymi po to, żeby różnymi sposobami ratować od zniszczeń dziedzictwo kulturowe.

To może w ramach starań o dofinansowanie remontu porębskiego kościoła należałoby poprosić o pomoc posła Pawła Kowala? Wykazał się już w przypadku klasztoru Bernardynów w Alwerni.
- Dlaczego nie? Tyle tylko, że wtedy pan Kowal, będąc wiceministrem spraw zagranicznych, miał większe możliwości. My natomiast, niestety, nie mieliśmy wówczas księgi wieczystej.

Kto rozlicza proboszcza z zarządzania parafią?
- Dziekan, będąc ,,zbrojnym ramieniem biskupa”, każdego roku przeprowadza wizytację. Biskup natomiast – co pięć lat. W parafii powinno wszystko grać, jak w dobrze prosperującej firmie. Żaden kapłan nie powinien jednak zapominać, że najpierw jest księdzem, a dopiero potem może być sprawnym menedżerem.

Ile dni urlopu przysługuje księdzu?
- Trzydzieści dni. Lubię ciepło, więc często jeżdżę do Włoch, gdzie mam wielu przyjaciół, robią tam dobrą kawę i na każdym kroku jest kontakt z historią.

O której ksiądz chodzi spać?
- Dobrze jest, gdy położę się przed północą. Dlatego, gdybym mógł, spałbym spokojnie do ósmej rano.

Rozmawiał Łukasz Dulowski

Przełom nr 2 (870) 14.01.2009