Nie masz konta? Zarejestruj się

Praca, biznes, edukacja

Nie mam się czego wstydzić

01.04.2009 14:43 | 0 komentarzy | 8 765 odsłon | red
Przeprowadziłem pięć procesów upadłościowych. Ten wymagał najwięcej pracy - mówi Maciej Strosznajder, były syndyk masy upadłości trzebińskich zakładów metalurgicznych.
0
Nie mam się czego wstydzić
Maciej Strosznajder
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Przeprowadziłem pięć procesów upadłościowych. Ten wymagał najwięcej pracy - mówi Maciej Strosznajder, były syndyk masy upadłości trzebińskich zakładów metalurgicznych.

Anna Jarguz: W maju minie dziesięć lat od ogłoszenia upadłości Zakładów Metalurgicznych „Trzebinia”. Sąd Rejonowy w Katowicach wyznaczył pana na syndyka. Zadłużenie przedsiębiorstwa przekraczało 52 mln złotych. Udało się zaspokoić wszystkich wierzycieli?
Maciej Strosznajder: - Niestety, nie. Lista była długa. Sięgała 1.348 nazwisk, instytucji i firm. W pierwszej kolejności wypłaciłem zaległe pensje pracownikom, jednak bez odsetek, spłaciłem też Fundusz Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych. Na to poszło ponad 5,5 mln zł. Potem były już mniejsze kwoty dla różnych firm i instytucji. W sumie spłaciłem około 8,4 mln zł długu.

Którą z nieruchomości huty sprzedał pan jako pierwszą?
- Stadion, który, w zamian za wierzytelności, przejęła gmina Trzebinia. Burmistrzowi zależało, żebym nie zaskarżał zatwierdzanego wówczas przez radę miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego. Gdyby stadion został w moich rękach, zabiegałbym, aby na tym obszarze można było prowadzić działalność gospodarczą, a nie wyłącznie sportowo-rekreacyjną. Doszliśmy więc do porozumienia.

Co cieszyło się największym wzięciem wśród inwestorów?
- Miałem do sprzedania 50 ha nieruchomości, zarówno na obszarze tzw. „jedynki” po jednej stronie ul. Kościuszki i „dwójce”, czyli terenie po drugiej stronie szosy. Połowa miała nieuregulowany stan prawny, co utrudniało ich zbycie. Dużo łatwiej było mi sprzedać tereny na „dwójce”, tworzącej jedną całość. Można ją było sensownie podzielić, wytyczyć drogi dojazdowe. Tam były do sprzedania np. duże hale, na które był spory popyt. O ile na „jedynce” transakcje sięgały kilkudziesięciu bądź kilkuset tysięcy złotych, hale na „dwójce” szły za znacznie większe pieniądze. Niektóre nawet za milion złotych.

A nieruchomości, których nikt nie chciał kupić?
- Najwięcej problemów miałem z niewielkimi działkami, porozrzucanymi na „jedynce”. Były tak małe i o różnych kształtach, że do niczego się nie nadawały. W ostateczności, za zaległości podatkowe, przejęła je gmina.

Przetarg na sprzedaż hałdy byłych zakładów metalurgicznych ogłaszano aż dziesięć razy.
- Hałdy przez długi okres nikt nie chciał kupić. By móc prowadzić tam jakąkolwiek działalność, najpierw trzeba uporać się ulokowanym na niej odpadem, co jest kosztowne. Nikt nie wie, jak mocno skażony jest ten teren, bo nikt nie robił odwiertów i badań, by to sprawdzić. Do dziesiątego przetargu, jako jedyny, stanął przedsiębiorca Tadeusz Głowacz. Kupił nieruchomość.

Tadeusz Głowacz kupił nie tylko hałdę, ale i dawny biurowiec huty.
- Budynek administracyjny kupował nie bezpośrednio ode mnie, ale od komornika, któremu zleciłem sprzedaż. Głowacz nabył go początkiem 2005 roku za około 400 tys. zł. Był jedyną osobą, zainteresowaną budynkiem.

Dlaczego proces upadłości zakładów metalurgicznych trwał aż dziewięć lat?
- Prowadzałem już pięć procesów upadłościowych. Ten był najdłuższy i najtrudniejszy, bo na terenie huty znaczna część działek nie miała uregulowanych stanów prawnych. Na żmudny proces regulacji własności, która umożliwiała przystąpienie do sprzedaży, straciłem całe trzy lata. Poza tym, zanim wszedłem do zakładu, ówczesny zarządca komisaryczny podzielił teren „jedynki” na wyspy, co utrudniło zbycie mieszczących się tam nieruchomości.

Zadowolony jest pan z efektu końcowego?
- W pewnym sensie tak. Moim zadaniem było zaspokojenie wierzycieli. Oczywiście, nie dało się spłacić wszystkich, ale tych najważniejszych, czyli pracowników, spłaciłem. Nie mam się czego wstydzić.
Rozmawiała Anna Jarguz

Proces upadłościowy w latach
8 marca 1999 roku - do Wydziału Gospodarczego Sądu Rejonowego w Katowicach wpływa wniosek zarządcy komisarycznego Czesława Jasicy o ogłoszenie upadłości Zakładów Metalurgicznych Trzebinia;
10 maja 1999 roku - w Wydziale X Gospodarczym Sądu Rejonowego w Katowicach (organie rejestrującym) zapada decyzja o ogłoszeniu upadłości. Sędzia komisarz na syndyka masy upadłościowej wyznacza Macieja Strosznajdera z Chrzanowa;
23 maja 2002 roku - syndyk podpisuje pierwszy akt notarialny na sprzedaż nieruchomości na terenie huty;
7 listopada 2006 roku - Zakłady Metalurgiczne „Trzebinia” wykreślono z Krajowego Rejestru Sądowego;
4 kwietnia 2008 roku - zakończenie procesu upadłościowego trzebińskiej huty.

Przełom nr 8 (876) 25.02.2009

Czytaj również