Nie masz konta? Zarejestruj się

Praca, biznes, edukacja

Wśród ton czekolady

30.03.2011 12:52 | 3 komentarze | 11 702 odsłon | red
BIZNES. Tony rozgrzanej czekolady z ogromnych kotłów przepływają rurkami do napełnianych plastikowych form, zamieniając się w tysiące królików, jajek, kurczaków i baranków. W fabryce słodyczy przygotowania do świąt niebawem się skończą, a na sklepowych półkach wylądują niezliczone ilości czekoladowych smakołyków.
3
Wśród ton czekolady
Przygotowania do świąt wielkanocnych już się kończą. Na zdjęciu Małgorzata Urbańczyk oraz pracownice zakładu i opakowane w folię króliki, jajka, baranki i zające.
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

BIZNES. Tony rozgrzanej czekolady z ogromnych kotłów przepływają rurkami do napełnianych plastikowych form, zamieniając się w tysiące królików, jajek, kurczaków i baranków. W fabryce słodyczy przygotowania do świąt niebawem się skończą, a na sklepowych półkach wylądują niezliczone ilości czekoladowych smakołyków.

- Rytm naszej pracy wyznaczają kolejne święta: mikołajki, Boże Narodzenie, walentynki, Wielkanoc - wylicza Małgorzata Urbańczyk, właścicielka zakładu wyrobów cukierniczych „Neukirch” w Myślachowicach.
Tylko w lipcu fabryka ma przestój. Głównie ze względów pogodowych. Wysokie temperatury to zbyt duże ryzyko, bo roztopionych figurek nie kupi nikt.

Sprowadzana ze Szczecina
Z końcem listopada zaczęły spływać zamówienia czekoladowych figurek na święta Wielkanocne. W maju firma będzie się przygotowywać do Bożego Narodzenia. Sfeminizowana fabryka w najgorętszych okresach zatrudnia ponad 20 osób, w tym tylko dwóch mężczyzn.

- Pracownicy to sprawdzona już ekipa. Nie jest łatwo przeszkolić nowych ludzi - mówi właścicielka.
Rozsyła swoje produkty nie tylko do polskich sklepów. W postaci bogatych w czekoladowe elementy stroików trafiają także do polonijnych sklepów w USA.

- Nie produkujemy czekolady. Podobnie jak większość fabryk cukierniczych w kraju sprowadzamy ją od wytwórcy. Dla nas jest nim szczeciński Gryf. Dawniej była do nas dostarczana w płynnej konsystencji w cysternach, skąd przelewano ją do kotłów. Obecnie czekoladę sprowadzamy w formie wiórków - mówi Małgorzata Urbańczyk.
Większość form pochodzi z Europy, natomiast dodatki do stroików: koszyki, sztuczne kwiaty, plecionki to produkcja chińska.
Balansuje i zastyga

W kotłach mieszczących prawie trzy tony kruchych wiórków, czekolada jest podgrzewana. Optymalna temperatura to 32 stopnie. Żeby ostateczny produkt miał połysk, kakaowa masa trafia do specjalnej maszyny zwanej temperówką. Potem rurkami spływa do ręcznie napełnianych form.

Pomieszczenie wygląda jak sterylna sala operacyjna. Kobiety z wypełnionymi słodkim przysmakiem formami wyglądają jak tancerki. Unoszą w górę ręce i kołyszą formami dokładnie rozprowadzając czekoladę. Przez okienko podają je do następnego pomieszczenia, gdzie formy nadal kręcą się w tzw. balansjerkach. Czekolada zastyga odlana w kurczaka, jajko lub inną figurkę. Potem każda zawijana jest ręcznie w kolorową folię.

- Czasem na specjalne zamówienia robimy większe elementy, np. 2,5 kg kury lub baranki - mówi Urbańczyk.
O odlewanych w Myślachowicach na walentynki penisach krążą już niestworzone opowieści, ale ten towar jest rzadko zamawiany. Nie każdy rozumie takie żarty. Ich formę sprowadziła parę lat temu z Włoch matka Małgorzaty, Stanisława Neukirch.

Przyszła koza do woza
Małgorzata Urbańczyk przejęła firmę właśnie po Stanisławie Neukirch, zajmującej się cukiernictwem od 1972 r. Początkowo prowadziła cukiernię i lodziarnię w Chrzanowie na rogu ul. Berka Joselewicza i Kadłubek w rodzinnej kamienicy. Właśnie tam niedługo powstanie galeria handlowa.

- Byłam jeszcze dzieckiem, ale już wtedy pomagałam przy produkcji lodów. Zostałam czeladnikiem cukierniczym, ale w pewnym momencie postanowiłam, że będę jednak robić coś innego. Zdałam maturę, poszłam na studia na AWF. Namiętnie grałam w piłkę ręczną, będąc zawodniczką AZS AWF Katowice. Wierzyłam, że właśnie ze sportem zwiążę swoją przyszłość - opowiada Małgorzata Urbańczyk.
Była uparta, prawie tak samo jak matka. Kiedy okazało się, że jako nauczyciel WF nie ma zbyt wielkich szans na pracę w szkole, a i pieniędzy z tego zbyt dużych nie będzie, poszła do matki.

- Przyszła koza do woza - usłyszałam, a potem tylko, że mam brać się do roboty, bo szkoda czasu.

W ten sposób trafiła do wybudowanego w 1993 r. w Myślachowicach zakładu. Zjeździła z matką niemal cały świat uczestnicząc w targach cukierniczych, załatwiając interesy. Chętnie wspomina podróże do Chin, skąd do dziś zamawiane są wiklinowe stroiki i sztuczne kwiatki.

- Harówka jest przy tym nieraz straszna, ale satysfakcja jeszcze większa - mówi Urbańczyk.
Ewa Solak

Przełom nr 12 (982) 23.3.2011

Czytaj również