Nie masz konta? Zarejestruj się

Ludzie

Pociągi pod specjalnym nadzorem

01.10.2008 14:30 | 1 komentarz | 10 390 odsłon | red
Był taki czeski film o młodym samobójcy, który przed śmiercią zdążył jeszcze przeżyć kilka minut piękna, tracąc dziewictwo, oraz kilka minut bohaterstwa, gdy wysadzał w powietrze wagony z amunicją. Scenariusz do „Pociągów pod specjalnym nadzorem” napisał Bohumil Hrabal. Tymczasem podobna co do finału historia wydarzyła się także pod Chrzanowem, więc pozostawmy ten sam tytuł i dla tej, z życia wziętej, opowieści.
1
Pociągi pod specjalnym nadzorem
Przejazd kolejowy w Kroczymiechu. Z lewej strony widać fragment domu, w którym mieszka Eugenia Cebulak. W głebi, przy torach, stoi podobna do kiosku budka dróżnika, a nad nią góruje budowany wiadukt drogowy
Wiesz coś więcej na ten temat? Napisz do nas

Był taki czeski film o młodym samobójcy, który przed śmiercią zdążył jeszcze przeżyć kilka minut piękna, tracąc dziewictwo, oraz kilka minut bohaterstwa, gdy wysadzał w powietrze wagony z amunicją. Scenariusz do „Pociągów pod specjalnym nadzorem” napisał Bohumil Hrabal. Tymczasem podobna co do finału historia wydarzyła się także pod Chrzanowem, więc pozostawmy ten sam tytuł i dla tej, z życia wziętej, opowieści.

Nazwijmy go Jaśkiem. Niech pedałuje co sił w nogach, jadąc rowerem od strony Libiąża. W tym samym czasie parowóz ciągnie pociąg od strony Chrzanowa, a na przejeździe kolejowym w Kroczymiechu dróżniczka Janina najpierw daje sygnał trąbką, a potem opuszcza ręcznie metalowe szlabany.
Dziś znamy tylko nazwisko dróżniczki. Bo już nikt nie pamięta, jak naprawdę nazywał się młody samobójca, który zginął pod kołami pociągu pod koniec lat 60.

Zdarzyć się mogło
Jasiek miał około 20 lat. Był niewiele starszy od swojego filmowego bohatera – Miłosza Pipki. Występował on w filmie „Pociągi pod specjalnym nadzorem”, który wówczas wyświetlano w kinie w Libiążu.
Wszystkim kolegom Jaśka najbardziej podobała się scena z przybijaniem pieczątek na gołą pupę młodej telegrafistki, Zdeniczki Świętej. Czynił to ze smakiem i zawodową wprawą dyżurny ruchu na stacji, niejaki Całusek.
Jasiek scenę z gołą pupą Zdeniczki, która zachęcającym ruchem sama zsuwa majteczki, polubił jak najbardziej, bo widział ten film trzy razy. Jednak jego interesował przede wszystkim wybór Miłosza Pipki. Bo niby dlaczego, tuż po swoim pierwszym w życiu, udanym, miłosnym zbliżeniu, postanowił dokonać czynu samobójczego, napadając na wyładowany amunicją pociąg? Było mu aż tak dobrze, czy aż tak źle? Bo rozdziewiczyła go przecież nie Zdeniczka, tylko artystka cyrkowa Wiktoria, z urodzenia Niemka.
Te pytania Jaśka pozostały bez odpowiedzi, bo nie miał z kim na ten temat porozmawiać. Był koniec lat sześćdziesiątych. I skoro Libiąż nie został przyłączony do Związku Radzieckiego, życie toczyło się tu siermiężnie i szaro, jak w całej Polsce za sekretarza Władysława Gomułki. Jego portrety wisiały zresztą wtedy obowiązkowo w każdym urzędzie, instytucji i szkole.
Historię z przyłączeniem Libiąża do Sowietów Jasiek znał – załużmy to znowu - od swojego ojca. Jak opowiadał, na pierwszym po wojnie posiedzeniu Gminnej Rady Narodowej w Libiążu podjęła ona uchwałę, że chce wejść w skład Związku Radzieckiego.
- Szczęśliwie tej uchwały nie zaprotokołowano – ojciec puszczał do Jaśka oko.

Zdarzyć się musiało
Miłosz Pipka utkwił w głowie Jaśka na tyle, że najpierw postanowił zostać operatorem filmowym, by kręcić podobne do „Pociągów pod specjalnym nadzorem” arcydzieła. Na przeszkodzie stał mu jednak brak matury. Bez niej mógł co najwyżej zostać oficerem (mawiano wtedy: „nie matura, lecz chęć szczera, zrobią z ciebie oficera”), ale nigdy go do wojska nie ciągnęło.
I tak Jaśko znalazł się w pułapce rozterek. Ani operatorem filmowym, ani tym bardziej reżyserem, być nie mógł. Do matury, on – zwykły górnik po zawodówce, bał się przystąpić jak ognia. A jego największa miłość właśnie dała mu do zrozumienia, że woli małą, rodzinną stabilizację, z kimś pozbieranym i solidnym, bo życie to nie jest czeski film.
- Ona chce być z kimś tak solidnym, jak rower Ukraina – pomyślał Jasiek, wsiadając na pojazd ojca.
Był wieczór. Jasiek pedałował co sił w nogach, jadąc „ukrainą” od strony Libiąża w stronę Chrzanowa. W tym samym czasie parowóz ciągnął pociąg w przeciwnym kierunku, a na przejeździe kolejowym w Kroczymiechu dróżniczka najpierw dała sygnał trąbką, a potem opuściła ręcznie metalowe szlabany.

Zdarzyło się wcześniej, później
Rozpędzona przez Jaśka „ukraina” była coraz bliżej. Parowóz też. Chłopak do tej pory jeszcze nie wiedział, czy się odważy na ten ostatni krok, jak Miłosz Pipka. Ale skoro, jak on, czuł się osaczony, odrzucony i zagubiony, to...
Zobaczył opuszczone, metalowe szlabany. Usłyszał rozpaczliwy dźwięk służbowej trąbki dróżniczki i skręcił kierownicą w prawo, mknąc wzdłuż torowiska na spotkanie losu. Aż, tak sto metrów w bok od przejazdu, rower wpadł na szyny, a z nim pod lokomotywę wpadł on. Może chcący, a może niechcący. Wylądował na torach całkiem jak Miłosz Pipka, choć ten spadł na szyny z semafora, gdy postrzelił go niemiecki żołnierz.
- Wtedy służbę przy rogatkach miała moja córka, Janina. Pamiętam, że też z domu na miejsce wypadku przybiegłam. Nie było co zbierać ani z roweru, ani z człowieka – wspomina Eugenia Cebulak.
W domku dróżnika na przejeździe w Kroczymiechu zamieszkała z mężem, kolejarzem Michałem Waliczkiem, w 1952 roku. Miała wtedy 25 lat. Urodziła mu trzech synów i córkę, która jako jedyna w rodzinie też wybrała kolejarski fach.
- Z mężem nie układało mi się dobrze, bo za często trzeźwy do domu nie wracał, a roboty przy dzieciach był huk. Awanturował się. Raz musiała nawet interweniować milicja. To oni doradzili mi, abym wzięła rozwód. I miesiąc nie minął, a już odetchnęłam z ulgą. Tyle że, by zostać w służbowym mieszkaniu, sama musiałam teraz założyć kolejarski mundur i podjąć służbę na przejeździe.
Eugenia wyciąga z szafy mundur: granatową spódnicę i marynarkę, a do tego ciemny, krótki krawat.
Zdarzyło się bliżej, dalej
- No, swojego munduru to panu nie dam – uśmiecha się, poprawiając spadające na czoło loki. Ma 81 lat, a wciąż tyle w sobie życia.
- Mogę za to sprezentować mundur mojego drugiego męża, Józefa Cebulaka. Też był kolejarzem. Nie pasuje? Szkoda. Szukam kogoś, kto by to przymierzył i poszedł zadowolony...
Służba dróżnika trwa 12 godzin. Kiedy Eugenia zaczęła po rozwodzie z pierwszym mężem chodzić do pracy, 100 metrów od domu, na przejeździe w Kroczymiechu, nie było ani prądu, ani wody.
- Ile razy się człowiek nakręcił tą korbą do opuszczania i podnoszenia szlabanu... A one były wtedy ciężkie, metalowe i miały jeszcze pionowe barierki, które podwajały wagę. Elektryczności nie doprowadzono, więc światła zapalało się przy torach karbidowe. Jak to śmierdziało! No i groziło poparzeniem. Mój syn miał raz od tego całe rany.
Ale oprócz tego jednego wypadku samobójczego przejazd w Kroczymiechu był dla wszystkich szczęśliwy. Także dla rodziny Waliczków, gdy Eugenia wyszła drugi raz za mąż.
Dlatego wywieszony plakat na budce dróżnika, nawołujący kierowców do zachowania ostrożności, ma się do tego miejsca nijak. Zresztą, wkrótce tu dróżnicy nie będą potrzebni.

Zdarzyło się nie tobie
Obecnie na przejeździe dyżuruje na zmiany pięć dróżniczek. Same kobiety. I każda ma zapewnioną inną pracę na kolei, gdy po ukończeniu wiaduktu nad torami przejazd strzeżony zostanie zlikwidowany.
- I dobrze, że będzie wiadukt. Żadnemu samobójcy już do głowy nie wpadnie, żeby skakać pod lokomotywę. Szkoda tylko, że zabrali mi pod budowę spory kawałek sadu z brzoskwiniami i jabłoniami – Eugenia siedzi przy oknie, za którym widać resztkę sadu, przejazd, firmę Elektron oraz wiadukt.
- Ale nie tylko takie mamy utrudnienia. Wodę nam przy tych robotach odcięli i choć interweniuję, z kranów nic nie leci – syn Kazimierz odkręca kurek. Nic. Słychać tylko syk powietrza, jak skowyt pokutującej za grzechy duszy.
To jeszcze pytam o słynny dom w Kroczymiechu, na pustkowiu, w którym nikt nie mieszka, bo tam ponoć straszy.
- Co za bajka! Tam mieszkała rodzina Kulów. I tak się ich losy poprzemieniały, że żyją teraz gdzie indziej a dom stoi tu. Jeśli ktoś w nim straszy, to jedynie złodzieje, bo nas nigdy nic tam nie przelękło – wyjaśnia Kazimierz.
Patrzymy w okno. Zamykają przejazd. Nadjeżdża spalinowa lokomotywa. Od strony Libiąża do rogatek zbliża się szybko, klucząc między sznurem aut, motocyklista. Gwałtownie hamuje tuż przed opuszczonymi rogatkami.
Eugenia oddycha z ulgą. Jedno samobójstwo na torach za jej życia wystarczy.
Bogumił Kurylczyk

Śródtytułami są fragmenty wiersza Wisławy Szymborskiej

Przełom nr 39 (855) 24.09.2008